Recenzja

Splashgirl - Field Day Rituals

Obrazek tytułowy

Recenzja - opublikowana w JazzPRESS - lipiec 2013
Autor: Szymon Gołąb****

Rewelacyjny album – i jeżeli określenie „rewelacja” odczytywać w kontekście objawienia, Field Day Rituals ma wszystkie jego cechy. To czwarta płyta nagrana przez norweskie trio Splashgirl i zarazem swoisty gwarant oraz przepustka dla muzyki tej grupy do jazzowego firmamentu. Zakorzenienie w najlepszych tradycjach improwizacji jest tu wyraźnie słyszalne i służy wprowadzeniu synkopowanego akcentu do nurtu, od którego dotąd konsekwentnie odwracałem słuch. Mowa o brzmieniach określanych jako „dark jazz”, tworzonych – w pierwszym rzędzie – przez konstelacje: Bohren & der Club of Gore i The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble; bądź też przez mutację ostatniej – Mount Fuji Doomjazz Corporation.

Symptomatyczne, iż „jazz” zawarto tu jako wyodrębiony człon nazwy, inaczej prawdopodobnie słuchacz straciłby rozpozna- nie, z jakim gatunkiem obcuje... Odwracałem słuch, powtórzę – bowiem mamy tu do czynienia z nawiązaniem zbyt łatwym i pozbawionym twórczego fermentu przekraczania granic. W odróżnieniu, tradycyjna synkopa wciąż zwiera w sobie potencję tyleż rozwojową, co... ciemną, a nawet „gotycką”.

Mrok, a raczej półcień, muzyki Splashgirl nie jest sztucznym naddatkiem elektronicznej oprawy, lecz sednem wywiedzionym z prowadzącej temat fortepianowej melodii i dialogującego z nim rytmu perkusji. Właśnie w tym przeciwieństwie zawarty jest urok, ciemne światło Field Day Rituals. Jeżeli zaś pojawia się w owej rozmowie nastrojów elektronika, to jedynie jako ledwie słyszalny szmer, przelotna fraza, które przypominają słuchaczowi, iż rytuały, w jakich uczestniczy odnoszą się do obecnej tu i teraz codzienności.

Album ten sprawia przyjemność, lecz nie zaspokaja, i – co równie ważne – nie pogrąża się w nudzie. To nie mglisty „ambient” jest tu punktem odniesienia, tylko potencjał improwizacyjny osiągnięty stricte jazzowymi środkami o wzniosłym wyrazie. Tytulatura utworów sugeruje namysł, poszukiwanie i nastrój gotyckiej świątyni. Nastrojowe zworniki płyty, jak orientalizująca kompozycja „Mass”, czy otchłanny „The Portal” nie wprowadzają jednak całości w obszar odniesień religijnych – sugerując jedynie dyskretną łączność tej muzyki ze sferą, do której żaden dźwięk nie ma dostępu.

Czym więc jest powaga i urok ciszy tej płyty oraz czemu przynależy jej piękno? Zamykający tę podróż i drogę poznania utwór „I Feel Like I Know Her” pozostawia w tej kwestii margines cudownego niedopowiedzenia. Podobnie, jak cały ten album.

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - lipiec 2013, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO