Recenzja

Algorhythm, czyli inkubator

Obrazek tytułowy

Algorhythm – Mandala, Alpaka Records, 2017 Algorhythm – Termomix, Alpaka Records, 2019

Już od wydania w 2015 roku debiutanckiego krążka formacja Algorhythm wyróżniała się pośród innych młodych zespołów krajowej sceny. Płyta zatytułowana Segments bardziej zapowiadała co prawda niż w pełni ukazywała możliwości drzemiące w muzykach z Trójmiasta, czas jednak pokazał, że zarówno członkowie formacji, jak i całe skupione wokół nich środowisko to niebywale kreatywna grupa artystów, a w ciągu czterech lat, które minęły od tamtej premiery, nazwiska Chęcki, Burnos, Koryzno, Miszk i Słomkowski stały się nie tylko rozpoznawalne, ale i pożądane przez liderów, w tym też z zupełnie odmiennych niż jazz rejonów.

Oferty współpracy od bardziej doświadczonych artystów są chyba najlepszą miarą umiejętności muzyków zespołu, a rozliczne projekty, w których brali udział, każdorazowo wzbudzały żywe zainteresowanie, by wspomnieć tu o nagraniach Sławka Jaskułkego, Tomasza Chyły, Dominika Bukowskiego czy Kamila Piotrowicza oraz autorskim zespole Emila Miszka. Fryderyk dla Miszka z całą pewnością nie był zbiegiem okoliczności.

Jednak to właśnie Algorhythm należy postrzegać jako jedną z kluczowych formacji dla tak zwanej „nowej trójmiejskiej fali jazzu”. Zespół ten można śmiało traktować jako jeden z inkubatorów owego odświeżającego powiewu, który nadszedł z wybrzeża Bałtyku. W Stanach Zjednoczonych, w złotej epoce jazzu, często używane były pojęcia East Coast Jazz i West Coast Jazz, nic nie stoi na przeszkodzie, aby w Polsce zaczął funkcjonować termin Baltic Coast Jazz. Jeśli się przyjmie, to z całą pewnością wśród płyt dla niego formatywnych powinien być wymieniany drugi album Algorhythmu Mandala, który ukazał się w roku 2017, co zapoczątkowało też działalność wydawniczą artystów pod szyldem własnej wytwórni Alpaka Records (o wciąż niezbyt rozbudowanym, ale wielce interesującym katalogu).

Algo1.jpg

Trwająca niespełna pięćdziesiąt minut i zawierająca jedenaście utworów płyta zarejestrowana została w kwintecie: Emil Miszk – trąbka, Piotr Chęcki – saksofon tenorowy, Szymon Burnos – fortepian, Krzysztof Słomkowski – kontrabas i Sławek Koryzno – perkusja. Akustyczna muzyka zespołu zawarta na Mandali wcale nie jest bardzo odległa od głównego nurtu jazzu. Sporo tu melodii, zmyślnie ułożonych kompozycji, zapamiętywalnych, powtarzalnych i wpadających w ucho fragmentów. Utwory w rodzaju Taco Taco noszą nawet pewne znamiona przebojowości. Żwawe, dynamiczne kompozycje przeplatają się z tymi bardziej stonowanymi, a wszystko wydaje się świetnie zrównoważone.

Wszystko to brzmi jak opis kolejnego udanego, ale niezbyt wyróżniającego się wydawnictwa. Co zatem sprawia, że Algorhythm nie ginie w tłumie innych wykonawców? Nie są to dzikie szarże w solówkach czy wirtuozowska ekwilibrystyka, choć jestem przekonany, że na jedno i drugie nie zabrakłoby członkom grupy ani pomysłów, ani umiejętności technicznych. Swoją strategię wykolejenia muzyki z torów przewidywalności kwintet realizuje w skali mikro. Kompozycje, które przy pobieżnym kontakcie można by uznać za mainstreamowe, rozbijane są niepozornymi wtrąceniami, przesunięciami, celowymi nierównościami i sprytnie poutykanymi szczegółami – a to w melodii, a to gdzieś w metrum. Sprawiają one, że praktycznie każdy utwór ma drugie dno, wbija się w głowę czymś, co łatwo przeoczyć przy pierwszym kontakcie. Gdzieś na drugim planie tej energicznej i żywej muzyki czai się duch nieskrępowanej improwizacji, ale trzymany w ryzach przez kompozycje Burnosa i Miszka.

Wydany w tym roku trzeci krążek grupy zatytułowany został Termomix. Grupa skurczyła się do kwartetu (na nowym albumie zabrakło kontrabasisty) oraz dokonała sporej wolty w zakresie stylistyki i brzmienia. Zmiany są znaczne, ale w pewnym sensie tej płyty słucha się jak dalszego ciągu poprzedniczki. Muzycy sięgnęli co prawda prócz instrumentów akustycznych również po elektryczne (fx, moog, fender rhodes czy wurlitzer) i elektronikę oraz uczynili z niech elementarną część brzmienia, jednak trudno nie zauważyć, że wciąż mamy do czynienia z rozwojową wersją stylu budowanego przez zespół już na poprzednich wydawnictwach.

To, co na Mandali czaiło się gdzieś na drugim, trzecim planie, wysunęło się obecnie na front, choć w kilku momentach pojawia się podobny, nieco urockowiony drive. Na Termomix podejście do dźwięków jest bardziej otwarte, ale i mocno dysonansowe. Więcej tu free, a jednocześnie pojawia się całkiem sporo nawiązań do muzyki klubowej i hip-hopu (podkreślonych poprzez użycie elektroniki czy melorecytacje). Rzecz jasna są to trendy obecne w całym światowym jazzie, a ostatnimi czasy nawet dość modne za sprawą, między innymi, muzyków wywodzących się z londyńskiej sceny nowojazzowej.

Na tegorocznym albumie trójmiejska grupa pokusiła się o połączenie dwóch elementów, które niekoniecznie muszą iść w parze. Emil Miszk, Piotr Chęcki, Szymon Burnos i Sławek Koryzno nagrali płytę znakomicie umiejscowioną w tym, co dzieje się na światowej scenie jazzowej, jednak bazą był ich własny, okrzepły już styl, który pomimo wszystkich zmian, nie stracił nic ze swojej charakterystycznej zadziorności. O ile jednak Mandala jest płytą pod wieloma względami uniwersalną, bo zadowoli zarówno miłośników bardziej tradycyjnych form, jak i poszukiwaczy nowych wrażeń, to Termomix dla gatunkowych purystów może być propozycją niełatwą do przełknięcia.


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 6/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO