Recenzja

Lawaai – Lawaai

Obrazek tytułowy

Kamil Piotrowicz jest artystą szczególnie absorbującym uwagę środowiska jazzowego. Obie jego autorskie płyty, w opinii krytyki, należały do najlepszych produkcji ostatnich lat, stąd trudno się dziwić, że każdy kolejny przejaw jego muzycznej aktywności jest bacznie śledzony. Najnowszą formacją z Piotrowiczem w składzie jest trio Lawaai. Premierowy koncert jego debiutanckiego albumu miał miejsce 22 marca w warszawskim Pałacu Szustra.

Niesprawiedliwością byłoby utożsamianie projektu wyłącznie z Piotrowiczem. Sam artysta podkreślał, że jest dla niego dużym wyzwaniem odgrywanie nie w pełni autorskiego materiału. Zespół poza Polakiem tworzą duński perkusista Jeppe Høi Justesen oraz belgijski kontrabasista Stan Callewaert. Panowie poznali się podczas studiów w Kopenhadze, mamy więc okazję zapoznać się również z wynikiem ich wspólnej edukacji.

Do Warszawy zespół przyjechał promować coś, co ciężko nazwać długogrającą płytą – sześć utworów przekłada się na nieco ponad pół godziny muzyki. Sformułowanie „płyta” jest w tym przypadku zresztą nieprawidłowe – wbrew mainstreamowym oczekiwaniom, materiał wydano na kasecie magnetofonowej i to w nakładzie zaledwie stu egzemplarzy. Do premiery niewiele też tej muzyki można było znaleźć w internecie, a aurę tajemniczości potęgowała nazwa grupy, z niderlandzkiego tłumaczona jako „hałas”.

Co w takim razie prezentuje międzynarodowy kolektyw? Dla wszystkich, których urzekła melodyka poprzednich albumów Piotrowicza, nowa produkcja może okazać się zaskoczeniem. Sesja nagraniowa opierała się na improwizacji, a minimalistyczne kompozycje wyodrębniono chyba tylko na potrzeby wydawnictwa – podczas koncertu tworzyły praktycznie nieprzerwany set. Muzycy sprawiali wrażenie introwertyków skupionych na kreowaniu własnej przestrzeni, ale pozornie chaotyczna polifonia dźwięków ułożyła się w jednolity, wciągający przekaz. Domyślam się, że dla części publiczności niepohamowany sposób ich gry zakrawał na dewastację sprzętu, którego możliwości wykorzystano do maksimum. Wynika to jednak z absolutnej świadomości techniki warsztatowej, daleko wykraczającej poza ogólnie przyjęty kanon. W efekcie otrzymaliśmy paletę dźwięków rzadko utożsamianych z tradycyjnym triem fortepianowym.

Myślę, że gdyby dokładnie prześledzić poszczególne etapy kariery Kamila, tego rodzaju eksperyment okazałby się naturalną konsekwencją jego bezkompromisowej natury. Wystarczy przypomnieć, że macierzysty, doborowy przecież kwintet, postanowił rozszerzyć o nietuzinkowe brzmienie saksofonisty Kuby Więcka, modyfikując przy tym sekcję rytmiczną – co dało fenomenalny efekt w postaci Popular Music. Tendencje do minimalizmu zdradzał natomiast współtworząc projekt Minim Experiment. Dużą rolę odegrała też duńska uczelnia, zachęcająca adeptów do poszukiwania nowych środków ekspresji.

Recenzując poprzedni album pianisty doszedłem do wniosku, że w każdym projekcie wprowadza on pierwiastek własnej osobowości. Obserwując jego zachowanie podczas koncertu, odniosłem wrażenie, że ze wszystkich, które słyszałem na żywo, ten występ był najbardziej organiczny. Dźwięki zdawały się być dyktowane z wewnątrz, całkowicie angażując go w wykonanie. To samo można również powiedzieć o grze jego kompanów. Obcując dłużej z muzyką zawartą na albumie, daje się jeszcze lepiej odczuć tę naturalną pulsację.

Kamila Piotrowicza nieraz wychwalano za otwartość i dążenie do ciągłego rozwoju. Przy zetknięciu z projektem Lawaai dobitnie uświadamiamy sobie, jak niewiele wiemy o możliwościach tego wyjątkowego artysty. W otoczeniu kolegów podzielających potrzebę zgłębiania muzycznej wolności okazuje się on ciągle przesuwać granicę, daleko poza tę, którą każdorazowo mu kreślimy.

autor: Jakub Krukowski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 05/2018

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO