Recenzja

Lettuce – Witches Stew: A Tribute To Miles Davis

Obrazek tytułowy

Do albumów typu tribute mam stosunek ambiwalentny. Z jednej strony rozumiem ideę oddania hołdu Milesowi Davisowi, z drugiej jednak odgrywana muzyka często (zazwyczaj?) jest wtórna i nic nie wnosi, czyli wedle zasady „można, ale po co?”. Lettuce sięgnęli po mistrza głównie z jego narkotyczno-psychodelicznego okresu. Kompozycje pochodzą z albumów: Bitches Brew, In a Silent Way, On the Corner i Live-Evil. I u mnie Sałaciarze mają za to plus, bo ten etap działalności Davisa lubię najbardziej.

Teraz pytania zasadnicze: jak sobie z tym poradzili, czy w odegranych na żywo przed publicznością kultowych utworach jest jakiś powiew świeżości i jazzowej innowacji? Moim zdaniem wyszło to raczej średnio. Utwory oryginalnie zagrane przez Milesa miały ten piękny brud, muzyka świetnie odzwierciedlała ducha epoki lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Lettuce przefiltrował trębacza bardzo dokładnie, w efekcie otrzymaliśmy wersje sterylne brzmieniowo, wyjałowione, wręcz… wykastrowane ze swojego pierwotnego ducha.

Ale powie ktoś: „To przecież płyta tribute, a nie Miles w oryginale, więc nie musi mieć >>tego<< klimatu”. Owszem, nie musi, tyle tylko, że nie otrzymaliśmy nic w zamian, ten materiał nie ma wartości dodanej, no może z wyjątkiem pojawiających się tu i ówdzie kosmicznych fraz granych przez Nigela Halla na keyboardach.

Od jakiegoś czasu wyznacznikiem tego, jak powinno się coverować legendy, jest dla mnie polski EABS, który poturbował muzykę Komedy, odrzucił wierność z oryginałem, stawiając wyraźnie na dekonstrukcję. I takie posunięcie rozumiem i doceniam. Niestety Leuttece na taki krok się nie odważyli, a szkoda.

Nie widzę żadnego sensu w dość wtórnym kopiowaniu kanonu, bo jak mam chęć na kanon, to sięgam po wersje pierwotne, a nie wyrób milesopodobny. Oczywiście, jeśli Lettuce pojawiłby się gdzieś w okolicy z tym materiałem, wówczas chętnie poszedłbym na ich koncert, ale słuchać tej muzyki z nośnika? Eeee, nieee… Włączam Milesa!

autor: Michał K. Dybaczewski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 02/2018

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO