Recenzja

Theo Bleckmann – Elegy

Obrazek tytułowy

Theo Bleckmann to artysta awangardowy, progresywny, poszukujący. Wszechstronny indywidualista, eksperymentator, dla którego najważniejsza jest kreatywność, oryginalność i nowatorstwo. Idzie własną drogą, w poprzek modom i trendom. Nie zapełnia dużych sal koncertowych, woli występować w małych klubach jazzowych. Zależy mu na intymnym kontakcie ze słuchaczami. Jego twórczość nie należy do łatwych w odbiorze.

Urodzony w Niemczech, Bleckmann w młodości próbował sił w łyżwiarstwie figurowym; wyemigrował jednak do Nowego Jorku pod koniec lat osiemdziesiątych. To tu spotkał swoją mentorkę i nauczycielkę Sheilę Jordan. Współpracował z niezależnymi artystami jak: Philip Glass, John Zorn, Steve Coleman, wśród których były też wokalistki i performerki: Kate McGarry, Laurie Anderson i Meredith Monk. Pojawił się na albumach Bobby’ego McFerrina oraz Ambrose’a Akinmusire’a.

Z jego talentem zetknąłem się w 2011 roku, gdy światło dzienne ujrzała płyta - hołd dla Kate Bush Hello Earth! The Music Of Kate Bush. Zachwyciłem się. Nie sądziłem, że mężczyzna będzie w stanie zaśpiewać tak trudny repertuar. Okazuje się, że obdarzony niebywałą skalą głosu wokalista (rozpiętość!) podołał temu zadaniu. Przedstawił utwory Bush w nowych odcieniach.

Na swych albumach używa on nie tylko głosu, ale też i najnowszych zdobyczy techniki, elektroniki, sampli, loopów, vocodera, pogłosów, wody, megafonu. Bawi się na nich dźwiękami, czyniąc z głosu pełnoprawny, wartościowy instrument. W 2015 roku Theo Bleckmann śpiewał songi Kurta Weilla na płycie pianistki Julii Hülsmann A Clear Midnight (Kurt Weill And America). Producentem i wydawcą tego krążka był wówczas Manfred Eicher. Właściciel prestiżowej wytwórni ECM ma od wielu dekad ucho do intrygujących, niezwykle utalentowanych artystów.

Ubiegłoroczny projekt Elegy jest debiutem Theo Bleckmanna jako artysty solowego w barwach ECM-u. Unikalny głos wokalisty brzmi tu tajemniczo, hipnotyzuje, pobudza wyobraźnię. Na płytę wybrano jedenaście utworów, z czego tylko cztery posiadają tekst. Pozostałe wypełniają wokalizy, akrobatyczne umiejętności techniczne protagonisty. Towarzyszą mu świetni muzycy. Na gitarze elektrycznej gra Ben Monder, na pianinie Shai Maestro, na perkusji zaś John Hollenbeck. Pojawia się też basista Chris Tordini.

Elegy stanowi symbiotyczną całość. Jest swego rodzaju suitą osnutą wokół tematów ostatecznych: życia, śmierci, żałoby, odchodzenia, transcendencji, reinkarnacji; piekła, nieba, wiary. Utwory te są emocjonalne i poetyckie. Piękne. Dają nadzieję. W Take My Life Theo Bleckmann zastanawia się co dzieje się po śmierci z naszymi ciałami. Utwór ten został zainspirowany kantatą Bacha. Pieśń To Be Shown To Monks At A Certain Temple osnuta jest wokół wiersza buddyjskiego mistrza zen z VIII wieku. Pean na cześć radości płynącej z życia. Wokalista ten może zaśpiewać wszystko, każdą emocję.

Album Elegy to dzieło niepokojące i wymagające, do wielokrotnego odsłuchu, odkrywania niuansów. W dobie playlist, fragmentarycznego podejścia do muzyki, Theo i spółka zaserwowali nam rarytas. Najlepiej słuchać tej pięknej płyty późnym wieczorem, „round midnight”, w zaciszu domowym, w pełnym skupieniu i przy użyciu słuchawek. Krytyk DownBeatu określił przed laty Bleckmanna mianem „mad genius”. Moim zdaniem nie mylił się.

Autor: Piotr Pepliński

Ten tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 03/2018

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO