Relacja

55. Santander Jazz nad Odrą Festival

Obrazek tytułowy

Siła, która łączy pokolenia i nieznajomych

55. Santander Jazz nad Odrą Festival – Wrocław, Impart, Plac Społeczny, 26-30 kwietnia 2019 r.

Koniec kwietnia to oczekiwanie na dwa święta. Zanim nadejdzie upragniona majówkowa laba, jest jeszcze pięć dni, a tym razem nieoficjalnie sześć, podczas których rokrocznie króluje jazz. 55. Santander Jazz nad Odrą Festival, zanim przeszedł do historii, dostarczył miłośnikom muzyki szeregu emocji swoim bogatym i zróżnicowanym repertuarem, inspirowanym między innymi bluesem, muzyką etniczną czy popularną. W tym roku potwierdził swoją renomę, o czym spieszą poinformować nasi wysłannicy.

Tańcząc z Jazzmeią

W pierwszy, piątkowy wieczór oficjalny maraton koncertowy otworzyła Jazzmeia Horn, amerykańska wokalistka ze znaczącym imieniem i głosem nie od parady, który modulowała na wiele sposobów, wprawiając widownię zarówno w zachwyt, jak i zdziwienie. Jazzmeia posiada naturalny dar uwodzenia słuchaczy zaangażowanymi tekstami, osadzonymi we współczesnym feminizmie, opowieściami o tolerancji rasowej lub relacjach rodzinnych, dopełnieniem tych czarów jest etniczny strój i krzyż egipski w dłoni.

Podczas koncertu nie omieszkała także zaprosić słuchaczy do bezpośredniego celebrowania muzyki, z czego osobiście skorzystałam i zatańczyłam z nią pod sceną. Był to mój pierwszy praktycznie niczym nieskrępowany kontakt z artystką i jakoś nie jestem zdziwiona, że stało się tak akurat podczas Jazzu nad Odrą. Inauguracyjne roztańczenie tak rozbujało moje emocje, że potrzebowałam dłuższej chwili, by dostroić się do drugiego koncertu tego wieczoru.

Tymczasem kolor zastąpiono czernią, żywioł – wstrzemięźliwością, a Amerykę – Polską. Na scenę wszedł Andrzej Jagodziński z dość licznym gronem muzyków i repertuarem legendy rodzimego jazzu, Krzysztofa Komedy. Moda na ciągłe reinterpretowanie twórczości tego kompozytora, która rozkwitła kilka lat temu, i nadal ma się dobrze. Nie ukrywam, że muzyka Komedy mnie porywa, a niektóre jej współczesne interpretacje ciągle rozpamiętuję. Niestety, tego koncertu nie zaliczę do niezapomnianych. Prawdopodobnie moją uwagę przepłoszyła nadmierna powaga i pewnego rodzaju przygnębienie, które wylało się ze sceny.

Nie odnalazłam się w wizji Andrzeja Jagodzińskiego i pełna wewnętrznych rozterek wyszłam w drugiej połowie koncertu, by powrócić dopiero następnego dnia na koncert amerykańskiego trębacza Keyona Harrolda. I dać się uwieść.

20190426-KUB_1143_1600px.jpg fot. Kuba Majerczyk

Wychowany w rodzinie z muzycznymi tradycjami, w otoczeniu licznych braci i sióstr, Keyon często odnosił się podczas występu do schedy po dziadku, który zrezygnował z kariery na rzecz założenia własnej orkiestry, czy śpiewających w kościele rodziców i rodzeństwa. Jak na muzyka nagrodzonego statuetką Grammy i współpracującego z potęgami współczesnego popu przystało, Keyon zdawał się doskonale wyważać dwie przeciwności – skromność i dociekliwość jazzmana z estradowym rozbuchaniem. W jego muzyce jest sporo autentycznej i nienachalnej pewności siebie, ale też otwartości na otoczenie. Podczas takich wieczorów zapomina się o upływie czasu, więc zdziwiłam się, że tak szybko nadeszła pora na bisy.

Kogo kocha Jazz nad Odrą?

Trzeci dzień festiwalu zaczął się lekko i raczej w klimacie mainstreamu. Po ogłoszeniu laureatów Grand Prix 2019 na scenę weszła piękna kobieta z burzą loków, Kandace Springs, której repertuar tylko w części można zaliczyć do jazzu. Źródła jej twórczości tkwią mocno w muzyce popularnej i w bluesie. Po zastanowieniu powiedziałabym, że było angażująco i przyjemnie, głównie ze względu na osobowość sceniczną samej wokalistki, chociaż brzmieniowo raczej powtarzalnie, szczególnie w porównaniu do rasowej dawki jazzu, jaką zaserwował nam kolejny artysta.

20190428-KUB_2431_1600px.jpg fot. Kuba Majerczyk

„Jazz nad Odrą cię kocha” – powiedział uradowany dyrektor festiwalu Wojciech Siwek do Darka „Olesa” Oleszkiewicza i jego Los Angeles Quartet po niedzielnym, jakże udanym, występie. Tak sobie myślę, że jest to miłość co najmniej odwzajemniona, a może nawet trójstronna, sądząc po żywych reakcjach rozentuzjazmowanych słuchaczy i zasłużonych owacjach na stojąco.

Kunszt Darka Oleszkiewicza jest dobrze znany wrocławskiej publiczności już od wielu lat. W dodatku niezwykle cenną gratką dla melomanów są również jego partnerzy sceniczni. Właściwie każdy występ pod szyldem grupy Darka to gwarancja jazzu w najlepszym amerykańskim wydaniu i jednocześnie afirmacja takiej „monolitycznej” współpracy muzycznej, podczas której poszczególni wykonawcy toną w improwizacji, wzajemnie się napędzają, a przy okazji niejako wchłaniają zasłuchaną publiczność. Po tym występie naprawdę się starałam, by nie ustawiać niebotycznych poprzeczek następnym artystom i po prostu cieszyć się nadchodzącą muzyką. Jednak poprzeczka ustawiła się sama.

Wyż skandynawski

W poniedziałkowy wieczór doświadczyłam koncertu, który dosłownie mnie uniósł, a wszystko to za sprawą szwedzko-norweskiej super grupy o nazwie Rymden, co w tłumaczeniu oznacza „przestrzeń” lub „wszechświat”. Zapewne w tym miejscu spodziewasz się drogi Czytelniku peanów na temat skandynawskiego minimalizmu i wycofania, charakterystycznego dla wykonawców z tej szerokości geograficznej. Powiem tyle, że minimalistyczna była tylko oprawa multimedialna koncertu, a i tak absorbowała sporo uwagi.

Ileż ciepła było w tym koncercie, ile pięknych linii melodycznych. Tytuły utworów, takie jak na przykład Przerębel, nawiązywały do surowej Północy, ale w warstwie muzycznej uwalniały szeroką gamę odczuć, niekoniecznie kojarzących się z dojmującym chłodem. Czy słyszałam echa legendarnego Esbjörn Svensson Trio, z którego wywodzą się dwaj muzycy Rymden – Dan Berglund i Magnus Öström? Momentami owszem, ale czy to ma znaczenie? Zaprezentowano nam nowy rozdział w jazzie skandynawskim, który wybrzmiał świeżo i czarownie. Z perspektywy czasu podtrzymuję moje pierwsze wrażenie, że ten koncert zabłyszczał najjaśniej spośród wszystkich blasków jazzu, jakich doznałam na tym festiwalu.

Kolejny projekt tego wieczoru dla przeciwwagi zapowiadał się bardzo widowiskowo. Trio przekształciło się w kwintet, a w dalszej części sceny zasiadła orkiestra Banku Santander, tytularnego partnera tegorocznej edycji Jazzu nad Odrą. Na scenę wszedł dyrektor artystyczny, Leszek Możdżer, na saksofonie towarzyszyła mu Tia Fuller, za kontrabasem usiadł uwielbiany przez polską publiczność Lars Danielsson, na gitarze zagrał Wojtek „Monter” Orszewski, a na perkusji Wojciech Buliński.

Ze względu na obecność na scenie licznych artystów intensywne przygotowania techniczne do koncertu trwały rekordowo długo, ale też zespół nagłaśniający zebrał za swoją pracę zasłużone owacje. Zanim rozbrzmiały pierwsze dźwięki, przez głowę przemknęło mi szybkie pytanie: czego się spodziewać – harmonii czy chaosu? Ale okazało się, że nie ma na nie prostej odpowiedzi. Wciąż czuję jeszcze pewien dyskomfort, związany z tym, że nie umiałam odnaleźć linii wiodącej, istoty tego koncertu. W momencie gdy wyczuwałam już elementy, z którymi mogłam się głębiej utożsamić, zaraz je gubiłam. Mimo wszystko doceniam próbę połączenia tak wielu indywidualności, instrumentów i wątków na jednej scenie. Jak się okazuje, techniczne wyżyny w kwestii udźwiękowienia takiego przedsięwzięcia czasem zwiastują równie wielkie wyzwania dla słuchaczy.

Pojedynki dnia szóstego

Jazz nad Odrą to taki festiwal, gdzie nie tylko godziny, ale nawet doby mijają niepostrzeżenie. Oficjalnie w kalendarium jest pięć dni, wypełnionych muzyką i imprezami towarzyszącymi. W tym roku koncertowanie tak nas pochłonęło, że ostatni muzycy oficjalnego programu zeszli ze sceny grubo po drugiej w nocy, równocześnie dość hucznie rozpoczynając majowe święto pracy.

30 kwietnia celebrację Międzynarodowego Dnia Jazzu otworzył występ kwartetu Adama Bałdycha. W repertuarze znalazły się utwory z jego najnowszej płyty Sacrum Profanum, próby zaprezentowania kanonu pieśni sakralnych wedle własnej, niezależnej i śmiałej wizji. Dzięki współpracy czterech uzupełniających się, wzajemnie dopełniających się muzyków Bogurodzica zabrzmiała jak pieśń bliska człowiekowi i jego intymnym przeżyciom duchowym, wręcz urzekająco. Jeśli ten koncert kiedykolwiek powtórzy się w kościele, chętnie przyjdę doświadczyć kontrastu ciepła muzyki z zimnem wyniosłych, sakralnych murów.

Planowałam zakończyć 55. Jazz nad Odrą występem kwartetu Tii Fuller, zwłaszcza że zaciekawiła mnie jej wypowiedź o kształceniu własnego artystycznego „ja” na zasadzie powstawania diamentu – pod ciśnieniem i w wysokiej temperaturze. Uznałam to za doskonałą klamrę festiwalu, kropkę nad „i”. Zapowiedź ta wytworzyła także pewnego rodzaju napięcie i oczekiwanie na błyszczące, nieoszlifowane wspaniałości, tylko czekające na wysłuchanie.

20190429-KUB_3115_1600px.jpg fot. Kuba Majerczyk

Uczucie spełnienia dokonało się, ale nie za sprawą Tii, nieoczekiwanie zapewnił mi je Leszek Możdżer, który spontanicznie przyjął zaproszenie artystki i gościnnie zasiadł za fortepianem. Dzięki niemu z cienia wyszli kontrabasista Chris Smith i perkusista Mike Whitfield Jr., pokazując nam szeroki zakres swoich umiejętności improwizacyjnych.

Opuszczając salę teatralną, czułam jednak pewien niedosyt, więc moje kroki skierowały się ku sali kameralnej, gdzie występował już Kuba Stankiewicz, a w odwodzie czekał Piotr Wojtasik. Co za wspaniałe koncerty! Niczym yin i yang – spokój i wyciszenie Stankiewicza w kontrze do żywiołu Wojtasika. Niech tylko wspomnę, że oba występy zakończyły się bisami na stojąco, a nocny pojedynek na kontrabasy w wykonaniu Jorisa Teepe’a i gościnnie występującego Darka „Olesia” Oleszkiewicza podczas ostatniego koncertu to crème de la crème tego wieczoru i symboliczne zwieńczenie sześciu (!) niezwykle równych, pod względem emocji i jakości, dni występów.

Trudno też nie wspomnieć o szczególnej atmosferze, jaką Jazz nad Odrą wykształcił przez 55 lat swojego istnienia, goszcząc wielu wartościowych twórców i wychowując kolejne pokolenia entuzjastów jazzu. Od lat spotykam tam tych samych ludzi. Mimo że nie znamy się osobiście, zawsze uśmiechamy się do siebie, świadomi, że w pewnym sensie razem współtworzymy coś wyjątkowego.


autorka: Anna Mrowca

Social music

Ładnych parę lat temu, gdy udzielałem się w Biurze Organizacyjnym Festiwalu Jazz nad Odrą, wszyscy marzyliśmy o jednym: żeby kiedyś zagrał tu Miles Davis. Nasze marzenia nie spełniły się, król jazzu zagrał dwukrotnie w Polsce, ale na festiwalu Jazz Jamboree. Pozostała wielka satysfakcja, że zorganizował to jeden z nas, wrocławianin, Tomasz Tłuczkiewicz.

Dlaczego piszę o tym w kontekście tegorocznego Festiwalu Jazz nad Odrą? Otóż w swojej biografii Davis napisał, że nie gra jazzu, tylko „social music”. Kilka słowników, które wertowałem, aby przetłumaczyć ten termin, odpowiadało mi wprost: „muzyka społeczna”. Większość bezpłatnych koncertów organizowanych przez Strefę Kultury Wrocław podczas ostatniego festiwalu odbywała się w przestrzeni Placu... Społecznego.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Pewnego dnia spotkałem pod sceną na Placu Społecznym znajomego sprzed lat, który przyznał: „Wiesz, nie mam kasy na bilety, a ciągnie mnie jak zawsze do jazzu”. Postanowiłem przyjrzeć się bliżej takiej sytuacji, pomyślałem o niespodziewanym odwróceniu ról. Co mógłby mi zaoferować Jazz nad Odrą, gdybym znalazł się w sytuacji mojego kolegi. Niespodziewanie okazało się, że dużo godzin muzyki na wysokim poziomie i kilka bardzo ciekawych spotkań oraz wystaw. A konkretnie?

Jeszcze zanim zaczął się festiwal, można było zobaczyć dwie bardzo jazzowe wystawy. Festiwalowych plakatów w Centrum Historii Zajezdnia oraz pokonkursową wystawę MK Jazz Foto, czyli pierwszej edycji fotograficznego konkursu imienia Marka Karewicza. A w trakcie samego festiwalu można było bez biletu wysłuchać naprawdę sporo jazzu na żywo. Podczas konkursowych przesłuchań w Sali Kameralnej Impartu osiem zespołów zagrało bardzo ciekawe, na wysokim poziomie koncerty. Możemy być spokojni o przyszłość polskiego jazzu – młodzież mamy fantastyczną. Scena plenerowa zainaugurowała swój pięciodniowy program lekką rozgrzewką w postaci występów DJ-a i uczestników konkursu na Indywidualność Jazzową, a wieczorem zaserwowała małe trzęsienie ziemi w postaci koncertu niezwykle barwnej Sun Ra Arkestra.

tara middleton voc sun ra.jpg fot. Lech Basel

Słuchałem ich oraz oglądałem po raz pierwszy i zakazany owoc w postaci banana gościł na mojej twarzy od początku aż do końca ich widowiska. Jazzowy piknik trwający do końca festiwalu tylko raz musiał przenieść się z powodu deszczu pod dach. Młodzież konkursowa oraz Trio Marcina Patera zdążyli zagrać przed opadami, ale José Torres i jego Havana Dreams, a także zespół Algorhythm, musieli przenieść się do Impartu.

Ostatniego dnia festiwalu na otwartej scenie spotkała się historia JnO – reaktywowany zespół Crash z Natalią Lubrano i zespół Skicki-Skiuk, laureaci JnO roku 2016. Dwa zespoły, dwie epoki, dwa zupełnie inne podejścia do grania jazzu. I wspomnienia bardzo osobiste. Mam przyjaciół i tu, i tam. Lubiłem młodzieńczą pełną wspaniałej energii muzykę „crashowców” i to samo w nowej formie odnajduję u moich nowych, młodych przyjaciół... Taka klamra.

Ich koncerty zakończyły Piknik Jazzowy 2019, ale to nie był koniec bezpłatnych atrakcji. W festiwalowym klubie zaczynał się bowiem ostatni jam, jak wszystkie poprzednie zakończony dopiero nad ranem...

Rok w rok w plebiscytach Jazz Forum ten festiwal uznawany jest za najlepszy w kraju. Kocham go, ale jednak słyszałem też wiele opinii o konkurentach, przyglądałem się ich programom, często z elektryzującymi nazwiskami wykonawców, na kilku byłem. Pytałem bywalców innych festiwali: na czym polega ten fenomen zwany JnO? Odpowiedź była zawsze ta sama – „klimat”. Rozmowy, spotkania z ciekawymi ludźmi, te oficjalne i te spontaniczne. Zawsze wspaniały program, nawet jeśli brak tych najsłynniejszych. W moim odczuciu również i ten w postaci „social music” na Placu Społecznym. Leżaki, festiwalowe piwo kraftowe, lody i frytki, zapiekanki i hamburgery, hot dogi i sushi, torby, koszulki, naklejki. Jazz nad Odrą!


autor: Lech Basel

Teksty ukazały się w magazynie JazzPRESS 6/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO