Felieton Słowo

My Favorite Things (or quite the opposite…): Ekojazz

Obrazek tytułowy

rys. Andrzej Wąsik

Często możemy się spotkać ze stwierdzeniem, że jazz to taka „klimatyczna muzyka”. Opinia ta wiąże się z pewnością z wyobrażeniem atmosfery klubu jazzowego, z wieloma wspaniałymi filmami, w których jazz towarzyszy obrazowi albo z nastrojem, jaki potrafią wytworzyć wieczorem w naszych domach sączące się z głośników dźwięki saksofonu albo trąbki.

Dziś, kiedy tyle mówi się o katastrofie klimatycznej, kiedy wielu ludzi i wiele instytucji działa na rzecz klimatu, a równie wielu nic sobie z tego nie robi, warto się zastanowić, czy możemy mówić o jazzie jako o „klimatycznej muzyce” także w tym sensie.

Na początek bardzo aktualny i bliski nam przykład. Na rynku w Chodzieży powstała ciekawa instalacja, wykonana z cisu pospolitego osadzonego w metalowej konstrukcji. „Żywy” napis 50 lat Cho Jazz dzięki zamontowanemu podświetleniu widoczny jest również po zmroku.Projekt został zrealizowany w ramach konkursu Tu mieszkam, tu zmieniam eko zorganizowanego przez Fundację Santander. Hasło nawiązuje rzecz jasna do 50. edycji Chodzieskich Warsztatów Jazzowych. Jest jazzowo i jest eko!

Ekologia czy też zmiany klimatyczne i jazz nie są jednak tematami, które w powszechnej świadomości występują w parze. Znacznie częściej działania związane z troską o środowisko naturalne kojarzymy (już od paru pokoleń) z folkiem czy rockowymi protest songami. Z pewnością twórcy piosenek mają możliwość działania bardziej wprost. Dobrze napisany tekst, chwytliwy refren mogą pomóc rozpropagować niemal dowolną ideę wśród fanów, a sama piosenka nierzadko staje się nieformalnym hymnem. Takim ekologicznym evergreenem jest z pewnością Mercy Mercy Me, w którym Marvin Gaye już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku śpiewał o ropie zanieczyszczającej oceany i trującym wietrze.

Ale co mogą zrobić instrumentaliści, jazzmani? Mogą oczywiście nagrać swoją wersję utworu jednoznacznie kojarzącego się z ekologią. Mimo że nie będzie w nim przesłania zawartego w tekście, zadziała samo skojarzenie z utworem w oryginalnym wykonaniu. Tak stało się właśnie z utworem Marvina Gaye’a, który do jazzowego świata dzięki świetnemu wykonaniu wprowadził Rahsaan Roland Kirk.

Kirk.jpg

Najwięcej przykładów na związki jazzu z ekologią można byłoby znaleźć z pewnością, analizując tytuły utworów i płyt oraz ich okładki. To w zasadzie najprostszy sposób, żeby zwrócić uwagę słuchaczy na problem. Artysta nie ma tu co prawda możliwości tak dokładnego „omówienia tematu” jak w tekście piosenki, ale może go zakomunikować w zwięzłej, hasłowej formie. Mind Ecology grupy Shakti Johna McLaughlina, Global Warming Sonnego Rollinsa czy Water Alert Henri Texiera to tylko kilka z wielu przykładów tego typu zabiegów.

Związki muzyki z kondycją naszego środowiska naturalnego mogą być jednak znacznie głębsze. Ekologia może być głównym założeniem programowym powstania płyty albo nawet zespołu. Eco-Music Big Band prowadzony przez Marie Incontrerę to wielopokoleniowa grupa świetnych instrumentalistów, którym chodzi zdecydowanie o coś więcej niż „tylko” granie muzyki. Artyści chętnie wykonują utwory kompozytorów-aktywistów (Freda Ho, Cal Massey oraz liderki Marie Incontrery), angażują się w akcje o charakterze ekologicznym i społeczno-politycznym. O zaangażowanym chrakterze ich muzyki świadczą także tytuły płyt – Colors of Resistance czy Rebel Spirits.

Shakti.jpg

Innym przykładem może być Brad Shepik, gitarzysta znany chociażby z Tiny Bell Trio Dave'a Douglasa. Jego album z 2009 roku Human Activity Suite to dzieło programowo ekologiczne. Instrumentalna suita na temat zmian klimatycznych, zinterpretowana przez nowojorski kwintet Shepika, przenosi muzyczne inspiracje z każdego z kontynentów do poszczególnych części suity. Poza kontynentami dwie części utworu zostały poświęcone także oceanom i węglowi. Sceptycy mogą twierdzić, że wydanie świetnej, ale zdecydowanie niszowej płyty na temat globalnego ocieplenia i tak niewiele zmieni w sytuacji naszej planety, ale na pewno wśród choćby garstki słuchaczy dzieło Shepika zostawi po sobie głębszą refleksję.

Zarówno naukowcy, jak i artyści mają nadzieję, że emocjonalna siła muzyki pomoże ludziom podjąć działania w obliczu kryzysu klimatycznego. Zdarza się, że jedni i drudzy łączą siły, aby w możliwie skuteczny sposób dotrzeć do odbiorców. The ClimateMusic Project to grupa z San Francisco, która tworzy muzykę w oparciu o dane klimatyczne. Zdaniem jej twórców słuchanie muzyki, jako doświadczenie angażujące, może sprawić, że zmiana klimatu stanie się dla każdego problemem bardziej osobistym i zainspiruje ludzi do działania. Jedna z kompozycji grupy zatytułowana What If We…? została stworzona przez Wendy Loomis, kompozytorkę ClimateMusic i Alison Marklein, badaczkę środowiska z Uniwersytetu Kalifornijskiego na podstawie danych na temat wzrostu poziomu morza.

BradShepik.jpg

Algorytm komputerowy przekształcił każdą stopę potencjalnego wzrostu na częstotliwość audio – wynik był dźwiękowym odpowiednikiem wykresu. Kompozycja rozpoczyna się od dźwięku przedstawiającego aktualny poziom morza. W miarę postępu utworu muzyka staje się coraz bardziej zniekształcona i intensywna, dochodzi do walki pomiędzy basem (reprezentującym zmniejszający się obszar lądu) a bębnami (podnoszący się poziom morza). Muzyce towarzyszy tekst w postaci fikcyjnych nagłówków wiadomości z przyszłości „Ocean Arktyczny po raz pierwszy jest wolny od lodu” czy „Wyspy Marshalla są prawie całkowicie pochłonięte przez Pacyfik".

Aby dać słuchaczom nadzieję, w drugiej części utworu muzyka staje się łagodniejsza, uspokaja się, przedstawiając, jak mógłby wyglądać świat, gdyby ludzie wprowadzili zmiany w swoim zachowaniu. Po większości występów The ClimateMusic Project organizuje spotkania z publicznością, na których słuchacze mogą się dowiedzieć, jakie działania podjąć w swoim najbliższym otoczeniu, by zmniejszyć prawdopodobieństwo katastrofy klimatycznej.

HenriTexier.jpg

Ciekawą teorię na temat związku ekologii z jazzem sformułował Oswald J. Schmitz z Uniwerstytetu Yale. Natura od dawna porównywana była do orkiestry symfonicznej, w której poszczególne gatunki są różnymi grupami instrumentów, tworzącymi rodzaj idealnej harmonii. Naukowcy kategoryzowali poszczególne gatunki, opisywali różnorodność w ramach każdej kategorii i sposób jej ewolucji oraz przeprowadzali eksperymenty, aby dowiedzieć się, jakie relacje zachodzą pomiędzy nimi, jak się wzajemnie się uzupełniają, wytwarzając określone funkcje ekosystemu. Jest to podobne do grupowania instrumentów w różne konfiguracje orkiestrowe, aby zobaczyć, jak grają razem i jak tworzą swoje harmonie.

Początkowo myślano, że funkcjonowanie ekosystemu jest ściśle zorganizowane – jakby wykonywane zgodnie z ustaloną partyturą. Schmitz w wyniku swoich wieloletnich badań (których z powodu braku kompetencji naukowych nawet nie będę starał się przybliżyć) wysunął tezę, że źródłem harmonii natury, zdecydowanie bardziej niż partytura, wydaje się być improwizacja, w której różne instrumenty grają ze sobą, a każdy z nich reaguje i dostosowuje się do innych. Naukowiec twierdzi, że natura bardziej przypomina zespół jazzowy niż orkiestrę symfoniczną. Badania ujawniły m.in. ogromne zdolności gatunków do reagowania i dostosowywania się do zmian w ich środowisku, często wbrew uważanym za obowiązujące w przyrodzie zasadom. Oczywiście nie powinniśmy wyciągać z tego zbyt pochopnych wniosków. Nie liczmy na to, że „jazzująca natura” na skutek jakiejś brawurowej improwizacji dostosuje się do zanieczyszczonych wód, trującego powietrza i wszechobecnego plastiku.

Autor - Piotr Rytowski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO