Felieton

My Favorite Things (or quite the opposite…): Komponowane improwizacje czy improwizowane kompozycje?

Obrazek tytułowy

Jak co roku, mijająca jesień obrodziła interesującymi festiwalami. Nie podjąłbym się wymienienia nawet wyłącznie jazzowych imprez odbywających się w kraju we wrześniu, październiku i listopadzie. A przecież świat muzyki nie kończy się na jazzie. W Warszawie niemal równocześnie trwały między innymi Warszawska Jesień, Skrzyżowanie Kultur, Szalone Dni Muzyki, Avant Art, chwilę później Jazz Jamboree. Ogrom wspaniałych wrażeń i, jak zwykle, parę refleksji.

W tym miejscu pisałem niedawno o „wiejskim jazzie” – związkach jazzu i muzyki tradycyjnej, o percepcji muzyki współczesnej, która często podobnie jak jazz spotyka się z barierami ze strony szerszej publiczności. W tle tych rozważań pojawiał się zawsze temat improwizacji. Udział w różnorodnych i na różne sposoby inspirujących tegorocznych wydarzeniach festiwalowych skłonił mnie do swego rodzaju namysłu nad relacją pomiędzy improwizacją i kompozycją.

Bezpośrednim impulsem do tego była rozmowa z Christianem Diersteinem – perkusistą międzynarodowej grupy Ensemble Recherche występującej podczas tegorocznej edycji Warszawskiej Jesieni. Podczas towarzyskiej rozmowy wspomniałem, że bardzo często słuchając muzyki, a szczególnie pisząc o niej na łamach JazzPRESSu, nie mam pewności, kiedy powinienem jeszcze użyć słowa jazz, a kiedy już współczesna kameralistyka, wolna improwizacja czy muzyka eksperymentalna. Dla mnie jako „liberalnego słuchacza” określenia te nie mają większego znaczenia – nie wartościuję muzyki, ale kiedy piszę materiał, który ma być użyteczny dla czytelnika, powinienem jakoś nazwać przedmiot recenzji czy relacji koncertowej.

Wiele nowej muzyki na pierwszy rzut ucha z równym powodzeniem mogłoby zagościć zarówno na Warszawskiej Jesieni, jak i na którymś z jazzowych festiwali. Christian pomógł mi nieco rozwiać moje wątpliwości. Coś, co może nie być jednoznaczne z punktu widzenia słuchacza, wydaje się znacznie bardziej oczywiste od strony twórcy, czy szerzej – procesu twórczego. Za improwizacją jazzową stoi na ogół coś, co możemy nazwać groovem, feelingiem – niezależnie, czy mówimy o jazzie tradycyjnym, czy graniu free. W przypadku muzyki współczesnej motorem improwizacji jest bardziej koncept, wymyślony wcześniej (bo jednak nie skomponowany…) przez kompozytora zamierzony efekt. Rozróżnienie nie jest jednak tak proste i oczywiste. Tak kompozycja, jak improwizacja są bowiem wynikiem kreacji, natchnienia, weny czy jakkolwiek byśmy chcieli „to coś” nazwać.

Jak zatem można zdefiniować komponowanie i improwizowanie? Filozof Władysław Stróżewski w pracy Dialektyka twórczości opisuje twórczość artystyczną jako proces rozciągnięty pomiędzy dwoma biegunami: intuicji i intelektu, swobody i dyscypliny, natchnienia i koncepcji… Nie zawsze w takim procesie musi zostać zachowany balans, często twórca świadomie stara się przeważyć szalę zdecydowanie na jedną ze stron. Możemy więc zaryzykować stwierdzenie, że improwizacja to twórczość z jednego bieguna – tego spontanicznego, żywiołowego, emocjonalnego, a kompozycja z przeciwnego – racjonalnego, zdyscyplinowanego.

Ale czy większość kompozycji nie powstaje z natchnienia, z chęci przekazania emocji? Czy na ich początku nie stoi improwizacja – temat spontanicznie zagrany czy zanucony przez kompozytora, który dopiero potem jest rozwijany i dopracowywany? Z drugiej strony – czy improwizacja nie jest rodzajem kompozycji? Improwizujący muzyk tworzy utwór muzyczny, czy też jego fragment, przedstawia go publiczności lub utrwala na nagraniu, tyle że robi to w czasie rzeczywistym. Kompozytor w klasycznym tego słowa rozumieniu ma czas na przeanalizowanie każdego kolejnego dźwięku, powrót do dźwięków wcześniejszych, korekty, zmiany. W przypadku improwizatora czas od wymyślenia (czy może intuicyjnego wyczucia), jaki kolejny dźwięk powinien pojawić się w utworze, do jego zaprezentowania jest zminimalizowany. Improwizator jest więc kompozytorem postawionym w dosyć ekstremalnej sytuacji – bez miejsca na błędy, czas do namysłu i wybór najlepszych rozwiązań.

EnsembleRecherche_.jpg

W świecie jazzu łączenie roli kompozytora i improwizatora to w zasadzie norma. Jednak im bardziej zbliżamy się w stronę muzyki współczesnej albo klasycznej, tym połączenie takie może wydawać się bardziej odległe. Jednak i tu przykładów nie brakuje. Ponoć niesamowite improwizowane recitale grywał Chopin. Zachowały się nawet opinie, że żadna z jego kompozycji nie dorównuje temu, co potrafił zaimprowizować w twórczym uniesieniu. Cóż, wszyscy wiemy, jak dalece inny może być odbiór muzyki granej na żywo, zwłaszcza przez kompozytora – wirtuoza, więc trudno się do takich sądów odnieść, ale należy przyznać, że raczej rzadko myślimy o Fryderyku jako improwizatorze.

W tym miejscu trzeba wspomnieć o Johnie Zornie, który – o czym być może nie wszyscy fani jego jazzowej twórczości wiedzą – jest też uznanym kompozytorem awangardowej muzyki współczesnej. Czasem nie jest łatwo poznać, czy mamy do czynienia z freejazzową improwizacją, czy eksperymentalną kompozycją nowojorczyka. Sam Zorn tak mówił o swoim podejściu do komponowania: „Tak naprawdę kwestią przełomową jest interakcja pomiędzy zapisem na kartce a interpretującym ów zapis muzykiem. Kartka musi inspirować muzyków. Muszą popatrzyć na nią i powiedzieć: «Wow, to jest niesamowite». To jest zajebiście trudne. Ale jestem w stanie to zrobić, to jest warte czasu, który zabierze mi nauka”. Postawa Johna Zorna budzi kontrowersje zarówno wśród wielu krytyków, jak i słuchaczy. Nie wszyscy chcą dać wiarę, że jest równie autentyczny we wszystkich swoich wcieleniach – szczególnie że jest ich znacznie więcej niż tylko jazzman i współczesny kompozytor.

Świetnym przykładem na łączenie, a w zasadzie swoistą grę kompozycji i improwizacji, jest płyta Pianohooligana – Piotra Orzechowskiego 24 Preludes & Improvisations. Album zręcznie balansuje pomiędzy różnymi gatunkami muzycznymi i buduje relacje pomiędzy parami utworów – preludiami i improwizacjami. Tak artysta wyjaśnia to w jednym z wywiadów: „Właściwie po to te dwie formy zestawiam, żeby wykazać też ich podobieństwa. Preludium jakby konserwuje to, co zaimprowizowane, improwizacja to czyste życie”.

Improwizacja to życie, to muzyka żywa w pełnym tego słowa znaczeniu – niezależnie, czy mówimy o średniowieczno-barokowych formach improwizacji, o awangardzie XX wieku, czy o koncercie, który miał miejsce w ubiegłym tygodniu w pobliskim klubie jazzowym.

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 11/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO