Felieton Słowo

My Favorite Things (or quite the opposite…): Pakistański łącznik

Obrazek tytułowy

fot. Kasia Stańczyk

Kiedy szukałem analogii, które pomogłyby mi przybliżyć postać muzyka, którego sylwetkę chciałbym dziś przedstawić, od razu pomyślałem o olbrzymie z serialu Twin Peaks. Chwilę później dołączyła do niego para z zespołem Downa pracująca na zmywaku w serialu Larsa von Triera Królestwo oraz postać grana przez Artura Barcisia w Dekalogu Krzysztofa Kieślowskiego. Tego ostatniego po zastanowieniu odrzuciłem ze względu na to, że wydał mi się jednak zbyt konwencjonalny. Skąd takie skojarzenia? Możnaby powiedzieć – mistrzowie drugiego planu, kreacje epizodyczne, ale pozostające już na zawsze w pamięci. Ale to tylko część prawdy. Każda z wymienionych postaci okazywała się w jakimś sensie kluczowa dla całej historii, a jej pojawienie się w serialu zwiastowało coś istotnego. Wszystkie niosły ze sobą jakiś element metafizyki, były łącznikami z innymi światami i otaczała je aura pewnego rodzaju niesamowitości. Podobne rzeczy dzieją się, kiedy na scenie albo na płycie pojawia się bohater tego materiału.

Jego historia naznaczona jest niecodziennymi wydarzeniami już od samego początku. Urodził się z rzadką chorobą genetyczną – dysplazjąektodermalną, która powoduje znaczne zaburzenia regulacji temperatury ciała, ma wpływ na włosy, zęby, paznokcie i kości. Chirurdzy musieli dokonać nacięć na jego czaszce, aby mogła rozszerzać się wraz z wiekiem, czego ślady są widoczne do dziś. Miał silną alergię, astmę, a nawet stracił wzrok na kilka miesięcy. Kontakty z rówieśnikami nie były łatwe dla „dziwnie wyglądającego”, chudego chłopca pakistańskiego pochodzenia, więc od dziecka był skazany na bycie outsiderem. Jedną z dróg ucieczki okazała się muzyka. Najpierw była to gra łyżkami na kaloryferze, potem pierwszy dziecięcy zestaw perkusyjny i wreszcie orkiestra marszowa w liceum.

Wbrew pozom kolejnym krokiem nie była akademia muzyczna – ShahzadIsmaily, bo to o nim mowa uzyskał tytuł magistra biochemii na Uniwersytecie Stanowym Arizony, a w dziedzinie muzyki jest przede wszystkim samoukiem. Samoukiem zdolnym i pracowitym, skoro poza gitarą basowąi syntezatorami Mooga – instrumentami, z którymi możemy zobaczyć go najczęściej, opanował także grę na gitarze, akordeonie, flecie, perkusji i wielu instrumentach perkusyjnych z różnych stron świata.

Nie sposób wymieć wszystkich artystów, którzy docenili jego umiejętności, zapraszając Ismaily’ego do współpracy, ale myślę, że wystarczy kilka nazwisk: Laurie Anderson, Lou Reed, Bob Dylan, Tom Waits, John Zorn, Marc Ribot, David Krakauer, Yoko Ono czy Colin Stetson. W ostatnim czasie Shahzad Ismaily pojawił się dwukrotnie w Polsce na koncertach promujących nowe, całkowicie różne płyty z jego udziałem. Na lubelskim festiwalu Kody skład Arooj Aftab, Vijay Iyer, Shahzad Ismaily prezentował muzykę ze świetnego albumu Love In Exile, a w Warszawie w klubie Pardon, To Tu trio Ceramic Dog (Marc Ribot, Ches Smith oraz Ismaily) gościło z okazji premiery płyty Connection. Kilka lat temu mogliśmy podziwiać go na żywo w jeszcze innej odsłonie, a mianowicie jako członka grupy Ex Eye.

Czy Ismaily jest po prostu rozchwytywanym sidemanem-wirtuozem, świetnie odnajdującym się w niemal każdej muzycznej stylistyce? Byłoby to zbyt duże uproszczenie. Artysta, podobnie jak wspomniani we wstępnie serialowi bohaterowie, kiedy pojawia się w studiu bądź na scenie, wnosi na ogół znacznie więcej niż tylko partię świetnie zagraną na jakimś instrumencie. Jego współpracownicy twierdzą, że niezwykle rzadko spotyka się muzyka, który jest tak otwarty i komunikatywny w stosunku do wszystkich, których spotyka na swojej muzycznej ścieżce. Potwierdza to sam artysta, mówiąc w jednym z wywiadów, że najtrudniejszą częścią grania muzyki z ludźmi jest rodzaj niewerbalnej, całkowicie empatycznej świadomości tego, jak czuje się druga osoba. A on robi to znakomicie.

Na ogół nie do końca wie, co będzie robił w studiu, kiedy jest zapraszany do współpracy. Wchodzi do studia i podczas utworu albo wspólnej improwizacji stara się intuicyjnie wyczuć, co jest potrzebne muzyce, aby ją ożywić, poszerzyć, „unieść w powietrze”. Jego rola polega więc w pewnym sensie na wprowadzeniu do muzyki jakiegoś elementu metafizycznego. Ismaily osiąga to bardzo różnymi środkami, dlatego często ma ze sobą bas, Mooga, instrumenty perkusyjne i inne – abywnieść do danego utworu to, co jak czuje, będzie najlepsze dla muzyki. Współpracujący z artystą piosenkarz Sam Amidon powiedział, że podczas wspólnej pracy w każdej chwili pobytu w studiu Shazad Ismaily wydobywa swoją energią z innych ludzi to, co najpiękniejsze, a sam jest tam jakby ukradkiem. Trzeba przyznać, że to specyficzna jak na sidemana rola i potwierdzenie moich pierwszych skojarzeń.

Shazad Ismaily ma też własne studio nagraniowe i wytwórnię płytową. Brooklyńskie studio Figure 8 to kameralne, przystępne cenowo miejsce przyjazne muzykom eksperymentalnym, wokół którego zawiązał się kolektyw artystów. Wielu z nich to podobnie jak Ismaily muzycy sesyjni, sidemani, którzy dzięki tej inicjatywie dostali szansę na debiut pod własnym nazwiskiem. Shazad Ismaily z jednej strony z ochotą użycza swojej energii i kreatywności innym artystom, a z drugiej – uzmysławia im, że sami ją mają.

Artysta swoją twórczością zaciera granice pomiędzy jazzem, popem, eksperymentem i awangardą. Pojawia się w bardzo różnych projektach i najczęściej sprawia, że stają się wyjątkowe, ponieważ wprowadza do nich „element magiczny”. Jednak ta magia jest połączeniem metafizyki i matematyki. Równie ważna jest dla niego intuicja, co chłodna kalkulacja – jakie akordy, jakie rytmy pojawiają się wokół i co w określonym momencie byłoby współbrzmiące, a co dysonansowe. Ismaily jednocześnie kieruje się tym, co czuje, i tym, co wie.

Ten wyjątkowy muzyk pakistańskiego pochodzenia jest łącznikiem między różnymi muzycznymi światami, łącznikiem między muzykami w studiu czy na scenie, wreszcie łącznikiem pomiędzy tym, co można zapisać w nutach, a tym, co pozostaje w sferze metafizyki. Myślę, że tych, którzy znają dokonania muzyka, nie trzeba przekonywać o jego wyjątkowości. Pozostałych zachęcam do kontaktu z muzyką artysty – choćbyze wspomnianymi tegorocznymi płytami Ceramic Dog oraz tria Arooj Aftab / Vijay Iyer / Shahzad Ismaily, ale także albumami formacji Kokot, 2 Foot Yard, Ex Eye, Shahzad & Thor i wieloma, wieloma innymi– bo tropienie śladów muzyka na setkach płyt, na których wystąpił, może samo w sobie być niezłą przygodą.

Piotr Rytowski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO