Felieton Słowo

Kanon Jazzu: Niesamowici

Obrazek tytułowy

Fot. Rafał Garszczyński
Joey DeFrancesco, Jimmy Smith – Incredible!, Concord Jazz, 2000

Są płyty, które sprzedaje okładka. Tak jest w przypadku albumu Incredible!. Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak się ułożyło, że muzycy grający na organach Hammonda muszą opatrywać swoje albumy kolosalnymi tytułami, tak jakby nie wystarczyła dobra muzyka. Sam Jimmy Smith nazwał swój debiut fonograficzny skromnie A New Sound… A New Star…, a już kolejny tytuł to był The Incredible Jimmy Smith at the Organ. To w sumie w jakiś sposób uzasadnia nazwanie albumu DeFrancesco z udziałem Smitha Incredible!. Joey DeFrancesco też ma w swojej dyskografii The Champ – Mistrza, choć tu warto przyznać, że to album dedykowany muzyce Jimmy’ego Smitha. Larry Young jedną ze swoich płyt zatytułował The Magician, a Shirley Scott przedstawiła się światu w swoim debiucie jako Great Scott! Jest też prawie debiut – The Exciting New Organ of Don Patterson. Najłatwiej miał Georgie Fame – debiutował pod hasłem Fame At Last – w wolnym tłumaczeniu – Nareszcie Sławny.

Kiedy album Joeya DeFrancesco się ukazał, krótko po nagraniu w październiku 1999, był przedstawiany jako unikalne, pierwsze nagranie Jimmy’ego Smitha w duecie z innym organistą. Kiedy po raz pierwszy, kilka miesięcy po premierze tego albumu, znalazł się w moim odtwarzaczu, zapisałem sobie, że to chyba niemożliwe, żeby Jimmy Smith nigdy wcześniej nie zagrał z innym organistą.

Album Incredible! powstał w czasie San Francisco Jazz Festival. Nawet ten festiwal miał długą tradycję duetów hammondowych, co prawda nigdy z udziałem mistrza Jimmy’ego Smitha, ale takie duety, a nawet tria, zdarzały się całkiem często. Sam pamiętam takie trio u Ronniego Scotta w Londynie z udziałem Dr. Lonniego Smitha, Lonniego Listona Smitha i kogoś trzeciego, na które trafiłem przypadkowo, spacerując po mieście. Już widzę te tytuły, gdyby trzecim był najsłynniejszy ze Smithów-hammondzistów – Jimmy Smith. Jak widać wśród Smithów granie na organach było fachem dość popularnym i gwarantującym sukces (jeśli trójka to dla Was za mało, poszukajcie nagrań Johnny Hammonda Smitha).

Oczywiście, jak to zwykle bywa, na potwierdzenie mojej tezy, że to niemożliwe, żeby Jimmy Smith nigdy aż do 1999 roku nie zagrał z innym organistą, musiałem poczekać kilka lat, do czasu, kiedy wszedłem w posiadanie albumu Robbie Kriegera – Robbie Krieger & Friends z 1977 roku, gdzie znalazłem Jimmy’ego Smitha grającego razem ze Stu Goldbergiem. Album ten polecił mi inny z legendarnych Doorsów – Ray Manzarek, którego spotkałem kiedyś przypadkiem na plaży w Ustce. Do Polski przyjechał zagrać koncert, ale też z sentymentu, bowiem zanim został Doorsem, choć urodził się w Chicago, to w metryce miał napisane Raymond Daniel Manczarek i o swoich korzeniach pamiętał.

Okładkowa reklama albumu Incredible! mieści się na granicy marketingowego kłamstwa. Album w istocie jest muzycznie niesamowity, ale do nagrania w duecie DeFrancesco – Smith trochę mu brakuje. Zawiera 66 minut muzyki nagranej na koncercie, ale tylko 27 to wspólny występ obu gwiazd, zresztą zupełnie niespontaniczny i starannie przygotowany. Twórców okładki rozgrzesza określenie „with special guest” – nie sugerują duetu, tylko występ gościnny. Założę się jednak, że wielu, tak jak i ja, kupując ten album, oczekiwało wspólnego koncertu – i to najlepiej bez jakichś dodatkowych muzyków. Zespół grający z główną gwiazdą wieczoru Joeyem DeFrancesco w momencie wejścia na scenę gościa musiał ustąpić miejsca jego świcie – stąd zamiana Paula Bollenbacka na Phila Upchurcha i Byrona Landhama na Franka Wilsona. Dla publiczności nie miało to jednak większego znaczenia, podobnie jak dla tych, którzy skuszeni duetem z okładki kupią ten album.

Dla mnie do dziś to jedna z najlepszych płyt DeFrancesco, a udział Jimmy’ego Smitha jest tylko rodzajem wisienki na torcie. Nie mam nic do tej końcówki koncertu, ale bez gościa album też by się obronił. Nie wiem, czy pierwszej części koncertu słuchał Jimmy Smith i czy jeśli słuchał, to Joey DeFrancesco miał tego świadomość, ale jeśli tak było, to nie dał się w żaden sposób tremie związanej z obecnością mistrza, dając z siebie wszystko. To jedna z najbardziej jazzowych płyt w dyskografii muzyka, który chętnie sięga po nieco prostszy repertuar, czasem próbując nawet gry na trąbce i śpiewu. Ja jednak zdecydowanie polecam jego jazzowe wcielenie, a to z Incredible! jest jednym z najlepszych.

Rafał Garszczyński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO