Płyty Recenzja

Maisha – Open the Gates

Obrazek tytułowy

Brownswood Recordings, 2020

Intrygujący septet z Londynu zabiera słuchaczy w kolejną niezwykłą podróż, otwierając na oścież wrota do krain, które, choć fascynujące, za czasów jego debiutanckiego LP jawiły się jeszcze jako ulotne i niedostępne. Wprawdzie najnowsze dzieło brytyjskiej formacji zdaje się być nieco ugrzecznione, stanowi jednak subtelne dopełnienie dotychczasowej kariery młodego zespołu. Open The Gates porównane do There Is A Place może wydać się pozycją bardziej konwencjonalną, choć odegraną z jeszcze większą dbałością o najdrobniejszy muzyczny detal. To właśnie dzięki tym szczegółom wytworzona przez grupę atmosfera niesamowitości, niemal bajkowości, wybrzmiewa teraz w zwielokrotnionym natężeniu.

Pierwsza strona EP-ki to tytułowe wezwanie do otwarcia bram. Trwający blisko siedemnaście minut utwór rozpoczyna się niepozornie. Po kilkudziesięciu sekundach wrota ewidentnie zaczynają się rozwierać. Z przestrzeni nieśmiało wyłaniają się dęciaki, które z czasem rozbrzmiewają już całkowicie nieskrępowanie, uwypuklając warsztat saksofonisty Binkera Goldinga oraz trębacza Johnnego Woodhama. Obaj instrumentaliści pojawiają się na albumie jako goście. Open the Gates łączy sprężystość bliską afrykańskim rytmom z energicznym, ale wciąż grzecznym, pozornie chaotycznym brzmieniem saksofonu.

Choć dzieje się naprawdę dużo, żaden element kompozycji nie zapada w pamięć. Utwór jest owocem wyrafinowanego starcia rozmaitych tendencji, reprezentowanych przez każdego z członków tej wielokulturowej formacji. Pomimo posiadanego potencjału grupa realizuje swoje pomysły w sposób syntetyczny, nie pozostawiając miejsca na jakiekolwiek niedociągnięcia czy charakterystyczną dla motywów ludowych naturalność. Muzyka płynie, roztaczając wokół siebie subtelną, oniryczną aurę, która z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom uduchowionych podróży w bliżej nieokreślone muzyczne przestrzenie. Pomimo tego ewidentnie brakuje jej spontaniczności.

Rewers płyty to znany z wcześniejszych nagrań Osiris – tym razem z występu na żywo we francuskim Lille. Flagowa kompozycja Maishy sprawia wrażenie ścieżki dźwiękowej stworzonej na potrzeby jakiejś niesamowitej sztuki teatralnej. Od pierwszych sekund jej trwania budowana jest bowiem atmosfera rodem z fantastycznego uniwersum. Bębny i grzechotki w zestawieniu z gitarowymi efektami oraz brzmieniem elektrycznego pianina przywodzą na myśl rajski ogród zawieszony gdzieś w nieogarnionej kosmicznej przestrzeni. Wersja na żywo sprawia wrażenie bardziej dynamicznej od swojego studyjnego pierwowzoru – wyjąwszy z tego partie saksofonowe, które w koncertowym wykonaniu nie prezentują się już tak korzystnie. Możemy podejrzewać, że była członkini formacji, Nubya Garcia, nie była wówczas w najlepszej formie.

Najnowsza pozycja z dyskografii Maishy to z pewnością płyta niezwykle przemyślana i dopracowana w każdym calu. Muzycy nie silą się na oryginalność, dzięki czemu oba utwory z EP-ki są po prostu przystępne i przyjemne oraz doskonale wpasowują się w obecne trendy brytyjskiej sceny jazzowej.

Aleksandra Marszałek

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO