Płyty Recenzja

Mako Sica, Hamid Drake, Tatsu Aoki, Thymme Jones – Ourania

Obrazek tytułowy

Instant Classic, 2021

Mako Sica – w języku Indian plemienia Lakota oznacza Martwe Pole w Arizonie. A w Polsce? Mam wrażenie, że wciąż nieznany ląd dla większości miłośników muzyki, pomimo że Ourania wydana jesienią 2021 roku jest już trzecim albumem projektu Mako Sica wydanym w Polsce.

Współzałożycielem grupy Mako Sica jest Przemysław Drążek, polski gitarzysta i trębacz mieszkający od ponad dwudziestu lat w Chicago. Regularny skład tria uzupełniają gitarzysta i wokalista Brent Fuscaldo (na Ouranii grający również na gitarze basowej, harmonijce i instrumentach perkusyjnych) oraz perkusista Chaetan Newell. O ile podczas koncertów nietypowy skład (bez podstawy basowej) sprawdza się znakomicie, o czym miałem okazję przekonać się podczas występu zespołu w Warszawie parę lat temu, to podczas sesji nagraniowych muzycy zapraszają gości i realizują nagrania w szerszym składzie. Tym razem Newella na zestawie perkusyjnym zastąpił gigant chicagowskiej sceny improwizowanej i jeden z najbardziej rozpoznawalnych perkusistów Hamid Drake. Skład uzupełniają inni muzycy sceny chicagowskiej – Tatsu Aoki (kontrabas i shamisen) oraz Thymme Jones (fortepian, trąbka, głos).

O nawiązaniu współpracy z Hamidem Drake’m Przemek Drążek tak opowiadał w 2017 roku: „Któregoś zimnego wieczoru, a takich jest wiele w wietrznym mieście, spotkaliśmy się wszyscy razem w pakistańskiej restauracji i tak po ponad pięciu godzinach długich i pasjonujących dyskusji uznaliśmy, że trzeba to przełożyć na dźwięki” (wywiad dla morenoise.pl, 2017). Jak widać, między muzykami jest dobra „chemia”, bowiem Ourania to już trzeci album nagrany wspólnie przez Mako Sica i Hamida Drake’a.

Brzmieniowo jest to album, który narzuca pewne skojarzenia z wczesnym okresem fusion – chyba głównym powodem jest szkliście brzmiący telecaster Drążka grający z dużym pogłosem, jego przetworzona elektrycznie, bardzo przestrzenna trąbka, brzmienie sporadycznie pojawiających się klawiszy i gitara basowa Brenta Fuscaldo o bardzo wyrazistym, mocnym pulsie. Ale skojarzenia nie są jednoznaczne i nawet jeśli się pojawiają, wolałbym pozostawić je słuchaczom. Do rozlewających się plam dźwiękowych gitary i trąbki czasem stają w kontrze zdecydowane akordy fortepianu – pozwala to na budowanie dramaturgii utworów i rozładowanie napięcia.

Jest na to również czas – poszczególne utwory na Ouranii rozwijają się niespiesznie. Z wyjątkiem ostatniego trwają od dwunastu do dwudziestu paru minut. Każdy z nich tworzy jakąś opowieść, a takiemu odbiorowi sprzyjają wokalizy Brenta Fuscaldo obecne we wszystkich utworach. Często płyną one trochę „obok” muzyki, złożone ze słów w nieznanym lub wymyślonym języku, sprawiając wrażenie wstępu do szamańskiego rytuału. Czy Brent sięga do jakichś indiańskich tradycji – tego nie wiem, ale czasem warto nie wnikając w szczegóły, dać się ponieść wyobraźni. Daje się odczuć, że wspólna sesja nagraniowa w szerokim składzie była bardzo inspirująca dla muzyków i zaowocowała nie tylko wzbogaceniem brzmienia, ale również ciekawymi pomysłami.

Tatsu Aoki chyba częściej na tym albumie gra na shamisen niż na kontrabasie. Trzeba przyznać, że partie instrumentalne na tym akustycznym, trzystrunowym japońskim instrumencie dodają poszczególnym utworom kolorytu. W Gasping For Breath jest taki fragment, gdy na mocnej podstawie basu (Fuscaldo) najpierw improwizuje shamisen (Aoki), który następnie staje się instrumentem rytmicznym dla improwizującej mandoliny (Drążek). Dzieje się dużo, ale zawsze w sposób nienachalny. Nie ma tu szaleńczych solowych popisów, dialogów instrumentalistów – to album zbudowany na brzmieniach, nastrojach, przestrzeni. Nie znaczy to jednak, że brak tu wirtuozerii. Utwory rozwijają się wolno, lecz zawsze jest w nich jakiś element budujący transowość – zaśpiew, gra na kotłach Hamida Drake’a (Rain), repetycyjny motyw basu (Shell) albo samplowany loop (For T.S.).

Można na albumie odnaleźć fragmenty ilustracyjne, podczas których zarówno smyczek kontrabasu, instrumenty perkusyjne, gitara, mandolina, jak i przesterowana elektrycznie trąbka znajdują swoje nowe definicje soniczne. Ale nie tylko instrumenty, bo również przetworzone dźwięki natury, tajemnicze pomruki zmiksowane z improwizacjami muzyków odnajdziemy na Ouranii. Ourania jest albumem, w którym można się coraz bardziej zagłębiać, przy kolejnych powrotach odkrywając coraz to nowe warstwy – najpierw ogólny nastrój, potem niebanalną strukturę utworów, zniuansowane zagrywki instrumentalne, nieoczywistą transowość i wreszcie perfekcję opartą na balansie między ciszą a kilkoma dźwiękami, które pojawiają tam… gdzie się ich nie spodziewamy, a przyjemnie nas zaskoczą.

Pierwszym zespołem Przemka Drążka, jeszcze przed emigracją, był Krzycz – protoplasta noise rocka. Dziś, po ćwierćwieczu muzycznych poszukiwań, w muzyce Drążka łączą się wpływy całego muzycznego świata, stopione w jeden monolit. Grając z muzykami o równie szerokich zainteresowaniach i świetnymi sidemanami (Hamid Drake) może przedstawiać nam swoje wizje, w których odniesienia do muzycznych pierwowzorów są zrealizowane w sposób tak wyszukany, że odkrywanie ich jest prawdziwą przyjemnością.

Grzegorz Pawlak

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO