(Dymny-Trilla, 2023)
Jeśli można w ogóle mówić o uznaniu i docenieniu w przypadku muzyków zajmujących się swobodną improwizacją, to Michał Dymny jest z pewnością jedną z najbardziej niedocenionych postaci tego obszaru muzyki alternatywnej. Działający w kręgu krakowskich improwizatorów gitarzysta ma za sobą występy z całą plejadą artystów dźwiękowo-słowno-tanecznych z Polski i zagranicy. Współtworzył pionierski dla lokalnej sceny improwizującej kolektyw Improvising Artists, był jednym z założycieli Instytutu Intuicji, działał w formacjach Nucleon oraz efemerycznym Zimno i Drogo. Okazjonalnie powołuje do życia duet Dymny/Wnuk, współtworzy od lat psychodeliczny zespół Neal Cassady, a ostatnio stanął na czele własnej grupy – Dymny Sour. Od dawna jego głównym partnerem na polu improwizacji jest wybitny, uwielbiany w Polsce Katalończyk Vasco Trilla i to właśnie z nim wypuścił w świat kolejną porcję dźwięków, jaką jest Decasia.
Zacząć należy od tego, że to materiał, który swoje odczekał, by ujrzeć światło dzienne. Zawartość albumu pochodzi z koncertu, który odbył się w Alchemii cztery (!) lata temu. W 2019 roku fragmenty tych nagrań wyemitowano nawet w audycji Nokturn Programu Drugiego Polskiego Radia. Decasia przeszła przeróżne perypetie wydawnicze, aż w końcu we wrześniu tego roku wylądowała na Bandcampie. Luźno planowane jest wydanie albumu własnym sumptem w formie fizycznej, ale na razie cieszmy się tym, co mamy w wersji cyfrowej, bo zdecydowanie jest czym.
Decasia to pejzaż złożony z dźwięków zimnych i skupionych jak nigdy dotąd w historii tego duetu. Jest preparowana gitara elektryczna (jeszcze wtedy nie barytonowa, którą Michał ochoczo eksplorował w ciągu ostatniego roku), perkusja z obiektami i przestrzeń. Poprzednie płyty Dymnego, jak Tidal Heating z Rafałem Mazurem i Spontaneous Live Series 002 z Colinem Websterem (obie w składzie z Vasco) były moim zdaniem dużo bardziej odjechane, nie sprzyjały wyciszeniu. Z kolei Trilla mistrzem transu jest i kropka, wystarczy wspomnieć takie płyty jak Tholos Gateway, Möhit czy The Torch in My Ear. Większość z nich miała jednak jakieś odniesienie do mistycyzmu, tymczasem Decasia proponuje wizję wręcz… industrialną.
Całość zawiera trzy długie fragmenty, które łącznie dają 63 minuty ambientowego odpływu. Jest to jednak, jak wspomniałem, ambient bardzo zimny, operujący pojedynczymi zgrzytami, wydłużanymi dźwiękami gitary, pogłosami, świergotami, szelestami i od czasu do czasu bardziej agresywnymi efektami. Przez duet przemawia nieprawdopodobne skupienie. Prawdę mówiąc, takiego minimalizmu środków wyrazu nie słyszałem u obu muzyków nigdy wcześniej. Dużo tu ciszy, przestrzeni, a każdy dźwięk wybrzmiewa w całej okazałości. Gdybym nie wiedział, że jest to nagranie z koncertu w Alchemii, mógłbym pomyśleć, że płyta ta powstała w fabryce lub jakiejś sterylnej przestrzeni. Michał i Vasco osiągają brzmienie tak metaliczne, że wszystko jakby odbija się od siebie i niknie za moment, wiedzione cichutkim echem. Z kolei te głośniejsze części przeradzają się w drone’owe katharsis, ale nie popadają w zbędny patos, który byłby najłatwiejszym rozwiązaniem, za co duży plus.
Dymny ma tu duże zacięcie dźwiękonaśladowcze. Krople wody skapujące ze skał czy odgłosy duchów (we fragmencie numer dwa, to brzmi naprawdę upiornie…) to tylko niektóre z przykładów. W międzyczasie perkusista z Barcelony bawi się ze słuchaczem bardzo detalicznymi dźwiękami przesuwania przedmiotów po różnych powierzchniach. Wszystkie te niuanse są zupełnie nieprzewidywalne, nieregularne, ale mimo swojej mrocznej natury nie powodują dyskomfortu. To trans, który pochłania stopniowo, powoli wyciąga rękę do słuchacza, a nie wciąga bez uprzedzenia do wnętrza ryczącej otchłani. Sprzyjają temu zapętlone na looperach wibrujące frazy gitary i bardzo subtelna konsekwencja rytmiczna, nawet jeśli opiera się ona na dźwiękach przypominających rozwijanie taśmy klejącej (to we fragmencie trzecim).
Decasia zaprasza do głębokiego wyciszenia, nie oferując doznań mistycznych wprost. Wszystkie fragmenty płynnie przechodzą w siebie nawzajem, co sprawia wrażenie linearnej opowieści. Dość ciekawie to kontrastuje z tytułem płyty zaczerpniętym, jak zgaduję, z tak samo zatytułowanego filmowego eksperymentu Billa Morrisona z 2002 roku polegającego na manipulowaniu niszczejącymi taśmami. Nie zdziwiłbym się, biorąc pod uwagę filmowe fascynacje Dymnego. Decasia to wreszcie trans, który czasem nawet drażni, dopytując słuchacza, czy na pewno jeszcze tam jest. Oferuje dźwięki szalenie sugestywne i imponuje samokontrolą.
W mojej ocenie jest to najlepsza płyta Michała Dymnego i jedna z najlepszych płyt w karierze Vasco Trilli. Czekam na wydanie fizyczne i mam nadzieję, że nie pójdzie ono w odstawkę, chociaż zdaję sobie sprawę, że w przypadku takiej muzyki nie jest to najbardziej dochodowa zabawa. Na razie słucham wciąż w obecnej formie. Ta płyta robi w głowie cuda.
Mateusz Sroczyński