Płyty Recenzja

Roland Kirk Quartet – Jazz Jamboree ’67, Vol.1

Obrazek tytułowy

Polish Radio Jazz Archives, vol. 33, Polskie Radio, 2021

Prezentowany kompakt zawiera nie tylko fragment występu zespołu Rolanda Kirka – wybitnego, ociemniałego saksofonisty amerykańskiego, ale też fragmenty występów kwintetu Andrzeja Trzaskowskiego i kwintetu niemieckiego trębacza Manfreda Schoofa. Choć jest zapowiedź wydania kolejnej, czy kolejnych, części materiałów festiwalowych, to trzeba przypomnieć, że jeszcze w latach 60. wydano płytę gramofonową (Jazz Jamboree ’67, też vol. 1) z fragmentami występów szwajcarskiego wokalisty Billa Ramseya, grupy Zbigniewa Namysłowskiego i bułgarskiego kwartetu Wesselina Nikolova. Na okładce tej rzadkiej płyty znalazła się fotografia kwartetu Dave’a Brubecka (!), co u znawców tematu wywoływało konfuzję, a kolejnego wolumenu tamtej edycji chyba fani nie doczekali. Jak więc będzie z sukcesją kompaktu z niniejszej festiwalowej serii – zobaczymy, bo kolejne tytuły ukazują się dość nieregularnie.

Program dziesiątego jubileuszowego festiwalu Jazz Jamboree ’67 był bardzo bogaty, w imprezie wzięło udział wiele zespołów europejskich i krajowych. Amerykański Departament Stanu sfinansował udział dwóch kwartetów: Kirka i Charlesa Lloydów, będących wtedy u szczytu popularności. Wymienione amerykańskie grupy przywróciły milionom fanów na całym świecie, ale i w Polsce, wiarę w powrót jazzu na ścieżkę komunikatywności i radości obcowania z muzyką. Trzeba pamiętać, że jazz połowy lat 60. był coraz bardziej zdominowany przez kierunek ognistego free i tak zwany trzeci nurt. Ten pierwszy styl poprzez spiętrzenie środków wyrazu był dla wielu, mówiąc wprost, nieprzyjemny do słuchania, zaś drugi zbliżał się silnie do hermetycznej muzyki współczesnej, też niecieszącej się popularnością wśród fanów swingującej synkopy.

Zebrany na niniejszym kompakcie materiał doskonale ilustruje opisaną sytuację. Propozycja grupy Trzaskowskiego, w postaci jednego utworu, to muzyka przemyślana w detalach, o znacznie zróżnicowanej dramaturgii i mimo wkraczania w obszar free, o wyraźnie ograniczonej spontaniczności. Natomiast wulkaniczny popis kwintetu Schoofa to doskonały przykład spontanicznego free jazzu, który to kierunek był wtedy w Niemczech najintensywniej rozwijany. Doskonali muzycy Schoofa wprost ścigali się w wyrażaniu ekspresji i szybkości dozowania wszelkiego rodzaju impulsów muzycznych. Otrzaskanego z tym stylem słuchacza występ kwintetu trzymał cały czas w napięciu.

Na tym tle występ zespołu Kirka to bez mała powrót do jazzowych korzeni – nie tylko w sensie muzycznym, ale i wizualnym. Już samo wprowadzenie ociemniałego Kirka na scenę zjednało mu przychylność publiczności. Ubrany w błyszczący kombinezon (wtedy wszyscy występowali w garniturach), w dużych czarnych okularach, obwieszony saksofonami i perkusjonaliami, obdarzył zebranych szerokim uśmiechem i rozbawiającym pomrukiwaniem. W oka mgnieniu zapanowała w Sali Kongresowej atmosfera kompletnego wyluzowania. W tamtych czasach w Polsce niemal każdy niepełnosprawny wywoływał smutek i litość, a najczęściej żebrali na ulicy ociemniali. Pozytywnie nastawiony Kirk stąpając po scenie Kongresowej, pokazał, że przynosi dobre nowiny i przy nim będziemy mogli się śmiać nawet do łez.

Gdy zaczął grać na saksofonie, od razu dało się wyczuć, że wie, co jest sednem jazzowej materii. Niemal każdy z zaprezentowanych utworów był istnym slalomem po wszelkich jazzowych stylach – od bluesa, swingu, bopu po free. Wiedziony nieomylną intuicją swobodnie czerpał ze wszystkiego po trochu, dokonując zaskakująco celnych syntez. Przy okazji popisywał się różnymi sztuczkami – bogatą w alikwoty grą na trzech saksofonach naraz, mruczandem podczas gry na flecie, biciem rekordu w utrzymaniu jednego tonu saksofonu, zaskakującym użyciem gwizdka czy żonglowaniem perkusjonaliami.

Jednakże nazywanie Kirka szarlatanem czy cyrkowcem, a zdarzało się to niektórym krytykom, było kompletnym nieporozumieniem. Ten niezapomniany artysta wraz ze swymi bezbłędnie dobranymi kompanami, interpretując zarówno znane melodie, jak i kompozycje własne, emanował ogromem piękna i prawdy o jazzie w jego najbardziej witalnej formie. Właśnie tacy ludzie jak Kirk, Lloyd czy Jarrett wyciągnęli jazz ze ślepego zaułka, w jakim się znalazł w drugiej połowie lat 60., i przywrócili mu wcześniejszą popularność.

Cezary Gumiński - obecny na koncercie Rolanda Kirka na Jazz Jamboree ’67

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO