Płyty Recenzja

Trombone Shorty – Lifted

Blue Note, 2022

Na czym może grać facet o ksywce Trombone Shorty? Krótkie przypomnienie z angielskiego – oczywiście, że nie na trąbie, tylko na puzonie. Żeby było śmieszniej, Troy Michael Andrews (prawdziwe personalia Shorty’ego) jest też trębaczem, ale zostawmy to. Lifted – najnowszy, powstały po pięcioletniej przerwie od debiutu w nobliwych barwach Blue Note Records krążek amerykańskiego muzyka w istocie „podnosi”. Podnosi ciśnienie jazzowym gatunkowym skrupulantom, jeśli szukać na nim wyrafinowanego, pełnokrwistego jazzu, ale i podnosi na duchu, jeśli szukać energetycznej, nieprzekombinowanej muzyki, której pochodzenia nie trzeba się zanadto domyślać.

Wszystko tu bowiem krzyczy brzmieniami zza Oceanu – mamy ognisty, pełen dęciaków funk, mamy „gruwienie” w stylu R&B, soulowe wokale, tłuściutkie Hammondy, gitary z wah-wahem, a nawet ukłon w stronę bluesa. Do dopełnienia obrazka brakuje tu jeszcze scratchowania, rapu, no i jazzu, tak, ten jazz by się przydał. Trochę to wszystko mi przypomina ekipę Funk Unit innego puzonisty Nilsa Landgrena, czasem grzeczniejszego Prince’a, więc generalnie źle nie jest, choć nieco to dla mnie za płaskie. Utwory zlewają się w średnio angażującą całość, a dęciaki (choć gęsto zaaranżowane) nie przykuwają uwagi, solówki są nieśmiałe, brzmienie wycyzelowane – jakby chcieć soulowy ogień ujarzmić, upakować do małej eleganckiej zapalniczki.

To taki zbiorek ładnie brzmiących, zgrabnie wyprodukowanych utworów, które spokojnie mogłyby hulać po składankach typu Smooth Jazz (choć to jednak zupełnie inna bajka) czy wybrzmiewać w przestrzeniach handlowo-usługowych (serio, wręcz śmielsze partie solowe słyszałem ongiś w jednym z niemieckich dyskontów). To również, bez dwóch zdań, idealny materiał na koncert plenerowy – w sam raz, by trochę potańczyć, potupać pod sceną i redefiniować pojęcie jazzu względem okolicznych gapiów. Żeby była jasność, nie powiem pod adresem Lifted złego słowa, bo słucha się tego bezboleśnie, chciałoby się powiedzieć – miejscami bezrefleksyjnie – i w ramach obranego kierunku twórczego jest to dziełko całkiem udane. Nie wszystko musi się super wyróżniać, nie wszystko musi demolować zastały stan rzeczy, ale jeśli już aspirujemy do bycia recenzowanym w prasie jazzowej, dobrze by było móc się wybronić. Bo inaczej można się potem zżymać, kiedy ktoś powiąże tytuł Lifted z angielskim słówkiem „lift”, czyli windą. Tej gry słownej chyba nie muszę tłumaczyć?

Wojciech Sobczak-Wojeński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO