Recenzja

Kandace Springs - Indigo

Obrazek tytułowy

Dwa lata po wydaniu świetnego debiutanckiego albumu w barwach prestiżowej Blue Note Records, młoda, wschodząca gwiazda wokalistyki, Kandace Springs przedstawiła nam we wrześniu 2018 roku, drugi krążek – Indigo. Zazwyczaj następna po debiucie płyta jest sprawdzianem dla świeżego artysty. Szczególnie, gdy zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko. A tak jest w przypadku Springs.

Obdarzona ciemną, niską barwą głosu, protegowana i przyjaciółka Prince’a, nie tylko urzeka śpiewem, ale też sama komponuje i gra na klawiszach. Serwuje nam materiał wypełniony soulem i R&B najwyższej próby. Nie zapomina o miłośnikach jazzu, przemycając na swych longplayach elementy charakterystyczne dla tego stylu.

Pochodząca z Nashville w Teksasie pieśniarka, wśród swoich inspiracji wymienia Billie Holiday, Ellę Fitzgerald, Ninę Simone, Arethę Franklin, Robertę Flack oraz Norah Jones. Jej dom rodzinny wypełniony był muzyką, dorastała w złotych czasach radia. Jej pierwszy album Soul Eyes tygodnik Billboard określił mianem: „winning fusion of jazz and soul”. Czy udało jej się sprostać oczekiwaniom fanów i krytyków? Czy Indigo jest równie dobrym albumem? A może Springs poszła nową drogą, zmieniła i odświeżyła brzmienie?

Na Indigo znajduje się trzynaście zróżnicowanych piosenek. W powstawaniu albumu pomagali doświadczeni producenci – Evan Rogers i Carl Sturken. Ponad połowę tracków współtworzyła sama Springs. Fakt ten dodaje intymnego rysu całości. Wokalistka śpiewa tu delikatnym, zmysłowym tembrem. Nie szarżuje z ozdobnikami, nie sili się na divę R&B à la Beyonce. Nie zależy jej na znalezieniu się w głównym nurcie współczesnej muzyki; komercyjnym sukcesie. Jest powściągliwa w wyrażaniu emocji, a przez to prawdziwa, trochę „oldschoolowa”.

Płytę otwiera przebojowe Don’t Need The Real Thing, po którym następują dwie intymne, finezyjne ballady Breakdown oraz Fix Me. W repertuarze Indigo znalazło się kilka coverów, między innymi People Make The World Go ’Round należące do legendarnej grupy soulowej z Filadelfii The Stylistics oraz The First Time Ever I Saw Your Face Roberty Flack. Oba utwory Springs potraktowała z szacunkiem. W szlagier Flack włożyła swą wrażliwość oraz duszę.

W Unsophisticated na trąbce gra Roy Hargrove. Jak się okazało, była to jedna z ostatnich sesji, w których wziął udział ten fantastyczny muzyk przed przedwczesną śmiercią. Album zamyka utwór Simple Things, który Kandace zaśpiewała i napisała z ojcem Scatem Springsem. W tekście odnajdziemy nawołanie, by cieszyć się z małych rzeczy.

Płyta Indigo jest dowodem na to, że pokładane w Kandace Springs nadzieje nie były na wyrost. Mimo młodego wieku, artystka ta rozwija się i jest świadoma swego talentu. Dojrzała propozycja. Sążnisty soul z domieszką jazzu. Rzecz nie tylko dla fanów Adele, Sade, Malii, Cassandry Wilson, czy Lizz Wright.

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 02/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO