Recenzja

Keith Jarrett/Charlie Haden – Last Dance

Obrazek tytułowy

Recenzja opublikowana w JazzPRESS - lipiec 2014
Autor:
Wojciech Sobczak-Wojeński

„No i znowu się spotykamy, drogi Karolu. Chętnie powspominam wspólne granie na potrzeby filmu o tobie. A jest, co wspominać. Moja pierwsza płyta, Narodziny Gwiazdy, American Quartet... Tak sobie myślę, że moglibyśmy teraz trochę pograć, a może i coś nagrać. Zapraszam cię do siebie na kilka dni. Zobaczymy, co z tego wyjdzie...”.

Nie mam najmniejszego pojęcia, czy konkretnie takich słów użył Keith Jarrett w rozmowie z Charliem Hadenem w 2007 r., ale wiem na pewno, że trwająca cztery marcowe dni, domowa sesja nagraniowa z udziałem tych dwóch jazzowych gigantów przyniosła światu dwie piękne płyty: w 2007 roku Jasmine, a w bieżącym – Last Dance, której poniższy pochwalny tekst niniejszym poświęcam.

Tegoroczne, wyjątkowe wydawnictwo ECM otwiera równo 80-letni standard pt. „My Old Flame”. Jarrett niespiesznie, elegancko swinguje, a Haden gra głębokim, ciepło brzmiącym basem. W podobnym klimacie utrzymana jest niegdysiejsza piosenka autorstwa tandemu Kurt Weill i Ira Gershwin, „My Ship”. Urokliwy temat od ponad 70 lat każdorazowo inspiruje jazzmanów do sentymentalnych muzycznych podróży. Opisywany przeze mnie duet wykonuje tę melodię subtelnie, ukazując piękno harmonii drzemiące w starej, broadwayowskiej opowieści.

Nieco później otrzymujemy dwie kompozycje („Round Midnight” i „Dance Of The Infidels”), które wyszły spod palców legendarnych pianistów, odpowiednio – Theloniusa Monka i Buda Powella. Druga z nich, utrzymująca tempo oryginału z połowy XX wieku, zachwyca klarownością i timingiem obu muzyków, którzy brzmią tak, jak wtedy, gdy lata temu się rozstawali – na płycie American Quartet Bop-Be z 1976 roku. Szybkie frazy Jarretta i solidny, napędzający całość pochód basu są tutaj nie do przecenienia. W dalszej kolejności pojawia się melodia, którą osobiście najbardziej kojarzę z wykonań Stana Getza i Astrud Gilberto. Tutaj, pięknie i wiernie zagrana kompozycja fantastycznego twórczego duetu Rodgers/Hammerstein bezspornie daleka jest od rytmu bossa novy i trafia do serca swoją prostotą i szczerością. Jarrett po raz kolejny udowadnia (choć od dawna już nie musi), że jest mistrzem interpretacji, a Haden potwierdza słuszność słów Ornetta Colemana, który powiedział kiedyś o basiście, że on „nie gra podkładu, tylko muzykę”. I właśnie w tej prostocie, wysublimowaniu i wrażliwości leży cała jego siła, która objawia się z każdą minutą omawianego materiału, również w następnych utworach – „Everything Happens To Me” i „Where Can I Go Without You”, za których pierwsze wykonania odpowiadali Frank Sinatra oraz Peggy Lee. I w tych utworach Hadenowi sekunduje współmiernie genialny Jarrett.

Na sam koniec częstuje się nas przepięknymi, skromnymi i natchnionymi wersjami tkliwych ballad „Everytime We Say Goodbye” Cole’a Portera oraz „Goodbye” Gordona Jenkinsa (której to alternatywne wykonanie znalazło się na płycie Jarretta i Hadena z 2007 roku). Oba utwory bezpośrednio nawiązują do pożegnań i następują po sobie. Czy jest to świadomy zabieg, stanowiący symboliczne, podwójne au revoir od obu muzyków? I jeszcze do tego ten enigmatyczny tytuł płyty...

Last Dance to podobnie jak Jasmine intymne nagranie, zawierające wykonania kompozycji datowanych najczęściej na lata 30. i 40. XX wieku. Urzekają wrażliwością i zachwycają poziomem muzycznego porozumienia oraz dojrzałą powściągliwością. Są to rejony znacznie spokojniejsze od dokonań trio Jarretta (osoby, które nie przepadają za zwyczajową ekspresją lidera, będą ukontentowane), zdecydowanie bardziej swingujące od duetu Hadena z Hankiem Jone- sem, a najbardziej przypominające (choć nieco przystępniejsze) kom- pozycję „Ellen David” w wykonaniu Hadena i Jarretta na płycie basisty – Closeness Duets z 1976 roku.

Keith Jarrett w taki oto nadzwyczajny sposób scharakteryzował muzykę duetu: „Gdy gramy razem, jest tak, jakby dwóch ludzi śpiewało”. Płyta Last Dance to niewątpliwie piękny, wyważony i kameralny „śpiew”. Ale czy jest to łabędzi śpiew i w rzeczy samej „ostatni taniec”? Mam nadzieję, że mimo wszystko nie, choć i tak obaj jazzmani zdążyli w trakcie swej kariery – razem i osobno – zostawić nam wystarczająco dużo materiału, aby zachwycać się nim po raz kolejny i po raz kolejny i po raz kolejny...

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - lipiec 2014, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO