fot. Jarek Wierzbicki
Trudno pisać codę Wojciecha Karolaka bez ściśniętego gardła i splątanych palców. Podobnie jak Jan Kobuszewski, był zawsze i powinien być nieśmiertelny. Jego wkład w historię polskiej muzyki jest bezsprzeczny, w jazzie od wielu lat zaliczany do grona polskich gigantów. Wirtuoz organów Hammonda, ale jego maestria nie polegała na szybkości grania, lecz na graniu wyłącznie potrzebnych dźwięków oraz wyjątkowym wyczuciu swingu i barwy. Zresztą komentował to zawsze autoironicznie, że jest leniem i nie lubi ćwiczyć, więc gra tylko to, co naprawdę trzeba.
Kompozytor, ale także wybitny aranżer. Mistrz muzycznego drugiego planu, nigdy nie aspirował do roli solisty, uważał, że jego rolą jest akompaniament i wspieranie solistów. Błyskotliwie inteligentny, ale pełen dystansu do siebie i innych. Zjednywał serca i był cenionym kompanem w towarzystwie, chociaż w głębi duszy był domatorem. Jak sam opowiadał: „w gościach jestem jak pies, który obwąchuje nowe kąty, po czym kładzie się przy drzwiach wyjściowych, czekając aż będzie mógł wrócić do domu”.
W odstępie trzech lat musiał pożegnać dwie bardzo bliskie mu osoby: przyjaciela Jarka Śmietanę i ukochaną żonę, Marię Czubaszek, o której zawsze mówił z wielką miłością. Zresztą wszystkie anegdoty na ich temat były prawdziwe, w tym ta, że funkcjonowali w dobowej przeciwfazie. Sami zresztą mówili, że to był sekret ich związku i właśnie dzięki temu byli sobie niezwykle bliscy. Oprócz nagrań niezwykle ważnych z punktu historii polskiego jazzu pozostawił po sobie mnóstwo wspomnień i anegdot, w tym kultową: „Wojtek, o której gramy koncert?”. „Koncerty gra się w filharmonii, a my gramy w restauracji!”.
Niestety pomimo prób jego przyjaciół i pomagającego mu Hirka Wrony przez wymuszoną przez COVID samotność i brak koncertów w ciągu ostatniego roku coraz bardziej zapadał się w sobie. Parę tygodni przed śmiercią zwierzył się nawet, że jakiś czas temu dostał nowe organy, ale nawet nie miał ochoty ich rozpakować. Zawsze elegancki, pełen szyku wielbiciel amerykańskich samochodów. Dowcipny, potrafiący błyskotliwie spointować każdą sytuację.
fot. Jarek Wierzbicki
Dla przyjaciół Pan Zając. Dobranoc. Już czas na sen.
Jerzy Szczerbakow