Felieton Słowo

Down the Backstreets: Ignorancja w najlepszym wydaniu

Obrazek tytułowy

Sean Price – Monkey Barz

Duck Down, 2005

Na co dzień nie jestem wojownikiem w wielkiej wojnie o autentyczność muzyki. Nie mam problemu z tym, że mobsterskie opowieści Nasa i imperialne legendy Ricka Rossa nie mają nic wspólnego z prawdą. Traktuję je jak filmy – Al Pacino też przecież nigdy nie był głową mafijnej rodziny. Tym niemniej nadal nieokreślona magia roztacza się nad twórcami, którzy wrzucają na płyty prawdę o sobie – nieważne, jak bolesna by ona była. Po haśle „bolesna prawda” zazwyczaj przechodzi się do opisywania płaczliwego albumu o jakiejś straconej miłości czy coś w tym stylu. Nie tym razem.

Autentycznym można być na wiele sposobów. Podczas swojego drugiego podejścia do kariery rapowej Sean Price stwierdził, że zignoruje wszystkie wymagania rynku, wszelkie możliwości przypodobania się stacjom radiowym i masowej publiczności, a nawet wrażliwość słabszych jednostek. Uznał, że od tej pory będzie jechał tak barbarzyńskie wersy, na jakie tylko przyjdzie mu ochota, na takich bitach, jakie mu się spodobają – nawet jeśli będzie ich jedynym zwolennikiem. I miejmy jasność – to nie jest tak, że Seana Price’a nie obchodzi nasze zdanie. Dokładniej: jego to gówno obchodzi.

Pomimo że Monkey Barz to jego pierwszy solowy album, muzyczna historia Seana Price’a jest o wiele dłuższa i sięga połowy lat 90. Kolektyw Boot Camp Clik w latach 1993-1996 regularnie wypuszczał klasyki nowojorskiego, brudnego, rynsztokowego rapu: Enta Da Stage Black Moon, Dah Shinin’ Smif N Wessun, a także Nocturnal duetu Heltah Skeltah, w skład którego wchodził Price – wówczas występujący pod pseudonimem Ruckus (lub Ruck). Złote czasy szybko się jednak dla BCC skończyły, albowiem od 1997 roku i wspólnego albumu For the People zainteresowanie ich płytami gwałtownie spadało. Drugi album Heltah Skeltah – wydany w 1998 roku Magnum Force – okazał się porażką komercyjną i zmusił raperów do poważnego przemyślenia kolejnych życiowych kroków.

Gościnne zwrotki Ruckusa, a potem Seana Price’a nadal od czasu do czasu ukazywały się na albumach kolegów, ale jego podstawowymi źródłami zarobku były m.in. praca w budowlance, handel sprzętem na czarnym rynku oraz sprzedaż narkotyków. W 2003 roku ukazał się mixtape Donkey Sean JR. – i można było zacząć rozglądać się za albumem. Oczekiwania wzrastały z każdym kolejnym, kradnącym scenę występem gościnnym, ale album nie nadchodził, więc uwaga fanów zwracała się w innych kierunkach. W 2005 roku wytwórnia Duck Down – dom dla wszystkich raperów Boot Camp Clik – zapowiedziała kampanię Triple Threat: w kilka tygodni miały ukazać się albumy Buckshota z 9th Wonderem – Chemistry, Smif N Wessun – Reloaded, a na pierwszy ogień miał pójść solowy debiut Seana Price’a – Monkey Barz.

Pierwsze słowa, jakie słyszymy na płycie, stawiają sprawę jasno: „To, co za chwilę usłyszysz, brachu (chyba nawet nie brał pod uwagę, że kobiety mogą słuchać takiego rapu – dop. AT), to ignorancja w najlepszym wydaniu”. Chociaż zdarzają się utwory o zróżnicowanej tematyce (Peep My Words, I Love You czy Heartburn), to zdecydowana większość utworów jest liryczną wersją samczego prężenia muskułów i okazywania dominacji nad resztą stada. Method Man zapytał kiedyś Seana Price’a, skąd u niego taka przemiana i jak to się stało, że nagle zaczął rozstawiać wszystkich raperów po kątach, na co ten odpowiedział prosto (mniej więcej, żeby było cenzuralnie): „Jestem od nich wszystkich lepszy”.

Taki stan umysłu, takie podejście uprawnia go do przelewania na bity przechwałek o swoich umiejętnościach rapowych i pięściarskich oraz brutalnych opinii na temat aktualnego stanu sceny hip-hopowej. Przy całej prostocie swoich wersów, ich bystrością i celnością wynosi werbalną obrazę do poziomu arcymistrzowskiego. Chociaż najczęściej to określenie wzbudza we mnie ciarki żenady, to przychodzi mi do głowy jedno określenie Seana Price’a: samiec alfa. Przypomina on w tym wręcz typowego szkolnego gnębiciela – zajmującego na korytarzu miejsce od ściany do ściany i szukającego zaczepki. Ale inteligencja, poczucie humoru i dystans do siebie sprawiają, że wszystkich tych aroganckich linijek słucha się naprawdę wdzięcznie.

Szczerość ma zresztą też drugie oblicze. Sean wprost opowiada o porażce przy drugim albumie Heltah Skeltah, braku zainteresowania jego koncertami i dużych problemach finansowych, tytułując się Brokest Rapper You Know (Najbardziej spłukany raper, jakiego znasz) – a przypominam, że w 2005 roku świecenie łańcuchami i grubymi plikami banknotów było nawet bardziej popularnie niż teraz. Bardzo świadomie Price zrezygnował z jakiegokolwiek eksperymentowania – jak stwierdził w magazynie Vibe: „Trzymamy się tego, co znamy. Próbowaliśmy eksperymentować i za każdym razem to spierdoliliśmy” – odnosząc się do katastrofy z For the People Boot Camp Clik oraz Magnum Force Heltah Skeltah.

Ma to odzwierciedlenie również w warstwie muzycznej. Bity na Monkey Barz to typowe (żeby nie napisać banalne) połączenie typowego nowojorskiego boom bapu z bardzo modnym wówczas chipmunk soulem – charakteryzującym się użyciem przyspieszonych, zniekształconych soulowych sampli. Producenci – m.in. 9th Wonder, MoSS, Khrysis, Ayatollah i Agallah – w mojej opinii niespecjalnie wzbogacili album, ale chyba dzięki temu gwiazda Seana Price’a lśni tak jasno. Żadna wypolerowana produkcja nie odciąga uwagi od kolejnych cwaniackich przechwałek unikatowego rapera. Cała siła i rewolucyjność tej płyty polega według mnie właśnie na tej prostocie.

Sean Price pokazał całej reszcie sceny, że można zrewitalizować swoją karierę, nagrywając świetny album w swojej strefie komfortu, a nie desperacko goniąc za aktualnymi trendami radiowymi. Kolega z BCC i właściciel Duck Down Records – Buckshot mówił: „Myśleliśmy, że czas się zawinąć, że wycisnęliśmy z etykietki „prawdziwy rap” wszystko, a Ruckus wpadł i wykręcił wszystko do góry nogami”. Całkowicie zdominowani są też goście – właściwie warto wymienić jedynie reaktywację Heltah Skeltah, bo partner z duetu Rock pojawia się w Jail Shit i przypomina, że jest posiadaczem jednego z najlepszych głosów w historii rapu.

Monkey Barz zresuscytowała karierę Seana Price’a, dała drugi oddech całemu Duck Down Records, a słuchaczom prawdziwe hymny, jak Boom Bye Yeah i Onion Head. Zainspirowała wiele obecnych gwiazd podziemia – jak Your Old Droog czy ekipa Griselda Records. Przywróciła kulturze niezwykle barwną postać, swoją magnetyczną osobowością wzbogacającą muzykę, wywiady i media społecznościowe (dla niektórych użytkowników Twittera bycie zablokowanym przez Seana Price’a było największym możliwym zaszczytem). Jego kolejne albumy były celebracją podziemnego, pyskatego rapu i standardem jakości dla naśladowców – z każdym kolejnym rokiem coraz większej ich liczby.

Sean Price zmarł we śnie 8 sierpnia 2015 roku, 10 lat po wydaniu Monkey Barz. Był uosobieniem tego, czym chciałoby być 90 procent raperów. Sprawiał, że rapowanie wyglądało na żenująco łatwe, dzięki osobowości i charyzmie nawet najbanalniejsze linijki brzmiały w jego wykonaniu porywająco. Wszędzie pozostawał sobą, nie trudził się dostosowywaniem do otoczenia. Bezczelnie i zuchwale dawał światu całego siebie – a świat odpłacił mu uwielbieniem. R.I.P. Sean P!

Adam Tkaczyk

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO