Prawie pół roku temu pisałem w tym miejscu o albumie Black on Both Sides Mos Defa – debiutanckim albumie „lepszej” połówki duetu Black Star. W 2000 roku pierwszy album, w którym odpowiadał za całość warstwy wokalnej wydał Talib Kweli – mniej popularny członek Black Star. Unikam stwierdzenia „debiut”, bo nadal nie była to w pełni solowa płyta – Kweli razem z producentem i DJ-em – Hi-Tekiem tworzy bowiem duet Reflection Eternal.
Talib Kweli, w momencie wydania albumu, był już doskonale znany słuchaczom – pozostawił po sobie niezatarte wrażenie, przede wszystkim albumem Mos Def And Talib Kweli Are Black Star, ale również gościnnymi zwrotkami oraz utworami na bardzo popularnych składankach wytwórni Rawkus – Soundbombing i Lyricist Lounge. Rawkus był w owym czasie bardzo ważną wytwórnią, otoczoną dużym kultem. Wydawane przez label albumy stanowiły antidotum dla wszystkich brzydzących się plastikowymi, przeklawiszowanymi bitami Swizz Beatza, świątynią dla tych tęskniących za wartościami old schoolu, hołdujących czterem fundamentalnym elementom hip-hopu i wiecznie narzekających na stan muzyki głównego nurtu. Talib Kweli i Hi-Tek mieli zatem dużą publiczność oczekującą każdego słowa i dźwięku. Mos Def zbierał, co prawda, więcej pochwał i uwagi – jego twórczość była bardziej eklektyczna, a styl bardziej efektowny. Ale Kweli jest również bardzo utalentowany. I chociaż Train of Thought nie jest albumem równie mocno czerpiącym z innych gatunków, co Black on Both Sides, to w samej esencji jest tak samo dobry.
Talib Kweli nie zawiódł oczekiwań fanów i trzymał się tego, za co kochano Rawkus – celebracji muzycznych źródeł rapu, wysokiego poziomu lirycznego, optymistycznego tonu z jednoczesną krytyką społeczną. Pomimo tego, że można przyczepić się do barwy jego głosu, czasami zagubienia we flow i prób umieszczenia w wersach zbyt dużej liczby sylab, gospodarz albumu zapewnia swoimi wokalnymi popisami sporo rozrywki. Mimo długiego czasu trwania płyty, słuchacz nie ma prawa się nudzić. Braki techniczne Kweli uzupełnia talentem lirycznym – jego utwory są pełne duszy, emocji i ciekawych metafor, a także zróżnicowane tematycznie. W tym wypadku poświęcenie ścisłego trzymania się zasad rapowego rzemiosła na rzecz wolności tworzenia zdecydowanie wyszła na dobre. Nie musiało się to udać, ale w tym wypadku pisarski talent rapera sprawił, że działa. Kweli posiada fantastyczny zakres słownictwa i umiejętności wyrażania emocji, serce poety, ale jednocześnie nie powstrzyma się przed zniszczeniem karier słabych MC, poprzez hardcore’owe rymy bitewne. Dużo wnoszą również goście – tak samo zróżnicowani jak utwory i czasami dość zaskakujący. Oczywiście pojawiają się: Mos Def, De La Soul (!), Vinia Mojica, czy Les Nubians. Oni, mniej lub bardziej, pasują do tej stylistyki, zatem ich obecność nie zaskakuje. Ale pojawiają się też: Xzibit, Rah Digga i Kool G Rap (Krzyczę z radości za każdym razem, gdy pierwszy raz słyszę jego głos w Ghetto Afterlife. Przepraszam przerażonych współtowarzyszy podróży środkami komunikacji miejskiej) – ten ostatni, może trochę bardziej spodziewany, ponieważ szykował się wtedy do wydania albumu w Rawkus. I wszyscy podnoszą poziom swoich utworów, co nie jest łatwe, gdy gospodarzem jest tak utalentowany człowiek jak Talib Kweli. Nie bez powodu Jay-Z zarapował trzy lata po Train of Thought wersy, wychwalające umiejętności liryczne Kweliego i przyznające, że zdarza mu się upraszczać swoje teksty, by trafić do szerszej publiczności:
„If skills sold, truth be told I probably be, lyrically Talib Kweli”
Dla Hi-Teka Train of Thought to szczyt kreatywności. Chociaż pod względem komercyjnym najlepsze czasy dopiero dla niego nadejdą (bo będzie produkował m.in. dla G-Unit), to nigdy do dziś nie wyprodukował obszernego dzieła tej jakości. Tak jak Kweli, penetruje on tutaj multum stylów i korzysta z przeróżnych źródeł. Neo-soulowe, łagodne melodie, żywcem wyjęte z koncertu Eryki Badu w moment przechodzą w twarde, nowojorskie bębny, nadające się na najbardziej podziemne i niebezpieczne imprezy hip-hopowe. Mamy też sporo nawiązań do brzmień typowo afrykańskich jak na przykład bębny w Africa Dream. Wśród samplowanych artystów znajdziemy m.in.: Normana Connorsa, Charliego Whiteheada, Ann Peebles, Gene’a Chandlera, Patti LaBelle, ale także np. zespół Soft Machine i Redbone. Różnorodnie i nieoczywisto.
Obecnie album uważany jest za klasyk, ale jeśli prześledzimy recenzje, które ukazały się w momencie wydania, to nie były one przesadnie entuzjastyczne. Były ciepłe, autorzy chwaleni, ale częściej zdarzały się „czwórki z plusem” niż „piątki” i „szóstki”. Zapewne zrewidowanie tych ocen przyniosłoby zawyżenie ich średniej. Co do Rawkus Records – zdarzały się temu labelowi jeszcze świetne albumy jak między innymi: Giancana Story Kool G Rapa, Quality i The Beautiful Struggle Kweliego, czy Hi-Teknology Hi-Teka, ale Train of Thought pozostaje ostatnim naprawdę wspaniałym albumem wytwórni. Stopniowo, odchodziła ona w zapomnienie, a obecnie nie wydaje nic nowego.
autor: Adam Tkaczyk
Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 03/2018