Kanon Jazzu

Shape Of Things To Come – George Benson

Obrazek tytułowy

Mam jakiś przedziwny sentyment do tej płyty. Nie jest to jakiś specjalnie ambitny projekt, ale pochodzące z 1968 roku nagrania są i tak lepsze od większości materiału proponowanego przez George’a Bensona w latach siedemdziesiątych. Problemem było wtedy w sumie nie to, że George Benson postanowił odnieść sukces komercyjny, ale to, że stylistyka tych lat wyjątkowo źle znosi próbę czasu.

Przeczytałem autobiografię Raya Charlesa. Książka po raz pierwszy ukazała się w 1978 roku i mimo, że jak większość autobiografii muzyków, ma współautora w osobie Davida Ritza, to mam wrażenie, że jest to jedna z najprawdziwszych autobiografii muzyków, jakie znam. Jedną z najważniejszych myśli Raya Charlesa, które z tej lektury zapamiętam jest to, że jeśli ludzie płacą za koncert, czy płytę, powinni dostać to czego oczekują, a nie to, co sobie muzyk wymyślił. Tą dewizą życiową kierował się Ray Charles od początku kariery. Mniej lub bardziej świadomie w ten sam sposób swoją karierą pokierował zapewne George Benson w latach siedemdziesiątych… Dodatkowo takie biznesowe podejście do muzyki pozwala z pewnością zarobić na niej nieco więcej pieniędzy.

Zwiastunem komercjalizacji muzyki George’a Bensona jest właśnie album „Shape Of Things To Come”. Nie brzmi jeszcze tak przebojowo jak „Breezin’”, ale z pewnością daleko mu do stricte jazzowych albumów, w szczególności dwu pierwszych w obszernej dyskografii gitarzysty – „The New Boss Guitar” i „It’s Uptown”.

Repertuar „Shape Of Things To Come” wygląda na dość przypadkowy. Znajdziemy to własne kompozycje lidera i przeboje różnych wykonawców, trochę nowsze i nieco starsze. Zestawienie na jednej płycie takich tytułów jak „Chattanooga Choo Choo” i „Don’t Let Me Lose This Dream” Arethy Franklin trudno uznać za celowe. Jednak w rękach George’a Bensona i aranżera odpowiedzialnego za mające wkrótce zdominować grę gitarzysty brzmienie wytwórni CTI – Dona Sebesky materiał brzmi niespodziewanie spójnie.

Zaletą tego albumu jest równowaga pomiędzy jazzowym brzmieniem gitary i organów Hammonda obsługiwanych przez Charlesa Covingtona z orkiestrą dowodzoną przez Dona Sebesky. W późniejszych realizacjach CTI było z tym trochę gorzej, właściwie była już tylko orkiestra. Don Sebesky jest aranżerem najwyższej klasy. Potrafi uczestniczyć w jazzowych projektach pozostając w ich tle. To największa sztuka. Taka jest właśnie muzyka na „Shape Of Things To Come”. Sterowana jego ręką orkiestra tworzy smyczkowe plamy dźwiękowe tam, gdzie one są potrzebne, uzupełniając, a nie dominując swoim brzmieniem całość muzycznego przekazu.

Gra George’a Bensona w końcu lat sześćdziesiątych pozostawała wciąż pod silnym wpływem Wesa Montgomery. W tym okresie większość jazzowych gitarzystów (nawet Pat Martino) pozostawali pod wpływem stylu wielkiego mistrza, trudno taki wpływ uznać za wadę. Trzeba pamiętać, że pierwsze nagrania z Jackiem McDuffem lider zarejestrował zaledwie 5 lat wcześniej, a pierwszy solowy album 4 lata przed nagraniem dzisiejszej płyty, więc na określenie własnego stylu miał jeszcze trochę czasu. Można uznać, że to właśnie ten album, zgodnie z jego tytułem zapowiada nowe czasy w muzyce lidera. To pierwsze z nagrań George’a Bensona dla CTI. Współpraca z tą wytwórnia miała już wkrótce przynieść takie albumy jak „Body Talk”, „Beyond The Blue Horizon”, czy „White Rabbit”.

Z drugiej jednak strony, najwcześniejsze nagrania z albumu zarejestrowano zaledwie trzy miesiące po zakończeniu sesji, która przyniosła światu „Miles In The Sky” Milesa Davisa… No cóż, profesjonalista zagra wszystko… Choćby „Paraphernalia” Wayne Shortera i „Chattanooga Choo Choo” Harry Warrena i Macka Gordona w ciągu kilku miesięcy… Przedziwne są koleje losu.

„Shape Of Things To Come” to jednak solidna porcja ciekawej gitary, świetnie zaaranżowana orkiestra, która pozostaje na drugim planie i jest dokładnie tam gdzie trzeba i w ilości uzasadniającej zaproszenie gromady muzyków do studia, ale jednocześnie nie dominującej brzmienia. To także świetnie zagrana autorska muzyka i jedna z najlepszych, odchodząca od utartych dixielandowych wzorców interpretacja wspomnianego standardu „Chattanooga Choo Choo”. „Shape Of Things To Come” to dobra, pogodna i ciekawa płyta.

RadioJAZZ.FM poleca!
Rafał Garszczyński
Rafal[malpa]radiojazz.fm

  1. Footin' It
  2. Face It Boy It's Over
  3. Shape Of Things To Come (From The A.I.P. Picture Wild In The Streets)
  4. Chattanooga Choo Choo
  5. Don't Let Me Lose This Dream
  6. Shape Of Things That Are And Were
  7. Last Train To Clarksville

George Benson – Shape Of Things To Come

Format: CD, Wytwórnia: CTI/A&M/Verve, Numer: 602517426672

George Benson – g, Joe Shepley, Marvin Stamm – tp, flug, Burt Collins – tp, Buddy Lucas – sax, harmonica, Wayne Andre, Alan Raph – tromb, Herbie Hancock – p, Hank Jones – p, Charles Covington – org, Jack Jennings – vib, Bernard Eichen, Charles Libove – viol, David Mankovitz – viola, George Marge, Romeo Penque, Stan Webb – cello, Richard Davis – b, Ron Carter – b, Leo Morris – dr, Johnny Pacheco – conga

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO