Kwintet dowodzony wspólnie przez Michała Wierbę i Piotra Schmidta to zespół, którego fanom stuprocentowego jazzu nie trzeba chyba przedstawiać. Mimo wciąż młodego wieku muzycy mają już ugruntowaną pozycję na polskim rynku i doceniani są także przez swych starszych kolegów po fachu, o czym świadczy chociażby niedawno odbyta trasa koncertowa z Piotrem Baronem. Myślę, że nie ma już sensu mówić o nich jako „nowej nadziei”, ponieważ poziom, jaki prezentują, dawno przekroczył ramy studenckiego grania.
Nowy album - „Black Monolith” - znakomicie pokazuje, jak ogromne postępy poczynili wszyscy członkowie Kwintetu (fantastyczne improwizacje) oraz zespół, jako całość (doskonałe zgranie). Dostrzec można również pewną zmianę w prezentowanej stylistyce. Nie jest to już hard bop, ale raczej postbopowy mainstream, korzystający z całego dorobku nowoczesnego jazzu. Muzyka jest tu zdecydowanie bardziej otwarta i dojrzała, niż na debiutanckiej płycie „Maya” i muszę przyznać, że taka konwencja trafia idealnie w mój gust.
Michał Wierba i Piotr Schmidt poznali się ładnych parę lat temu na warsztatach jazzowych w Puławach. Jest to informacja o tyle istotna, że również tam spotkali amerykańskiego puzonistę – Dante Lucianiego, który występuje na niniejszej płycie w charakterze gościa. Na co dzień jest on wykładowcą Uniwersytetu w Miami na Florydzie, natomiast w Polsce pojawia się właśnie przy okazji letnich warsztatów w Puławach, prowadząc wykłady z teorii improwizacji czy zajęcia z big bandem. Jest to więc muzyk bardzo kompetentny i doświadczony. Występował między innymi z zespołami Woody’ego Hermana, Maynarda Fergusona czy Slide Hamptona. Dysponuje pięknym, miękkim brzmieniem, które znakomicie wzbogaca muzykę Kwintetu. Bardzo istotne jest także, iż nie stara się na płycie być gwiazdą. Podporządkował się koncepcji zaproponowanej przez liderów i stał się po prostu członkiem zespołu. Otrzymał rzecz jasna sporo miejsca na zaprezentowanie swych niemałych umiejętności. Luciani bardzo swobodnie buduje znakomite improwizacje i chętnie cytuje w nich standardy, jak na przykład „Body and Soul” w tytułowym „Black Monolith”, czy „Afro Blue” w zamykającym płytę „Croquet Ballet”. Cieszy również, że współpraca muzyków nie miała charakteru jednorazowego. Zespół w identycznym składzie odbył już jedną trasę po kraju, natomiast kolejna planowana jest na lato.
Przejdźmy jednak do chwalenia regularnych członków zespołu. Michał Wierba i Piotr Schmidt znaleźli chyba znakomitą receptę na współprowadzenie zespołu. Dokonali swego rodzaju podziału pracy. Pierwszy z nich jest odpowiedzialny za dostarczanie naprawdę udanych kompozycji, natomiast drugi za stronę organizacyjną. Sprawdza się to doskonale. Utwory napisane przez pianistę to potencjalne jazzowe przeboje. Tematy są niebanalne, a jednocześnie wpadające w ucho. Wierba jest także czujnym akompaniatorem i kreatywnym solistą. Mnie szczególnie przypadła do gustu jego improwizacja w „Black Monolith”. Z kolei Piotr Schmidt zasługuje na szczególne brawa, ponieważ to dzięki jego staraniom płyta w ogóle powstała. Jest on także jej producentem i wziął na siebie kwestię jej wydania. Poza tym również od strony muzycznej nie można mu nic zarzucić. Kiedy trzeba gra delikatnie, innym znów razem – ostro i agresywnie. Zawsze jednak w sposób przemyślany i logiczny. Osobiście chciałbym wyróżnić, niemal na równi z liderami, Marcina Kaletkę. Saksofonista ten zrobił naprawdę gigantyczne postępy i rozwija się w stronę, która bardzo mi odpowiada. Gra w sposób bardzo dojrzały i jednocześnie coraz bardziej się „otwiera”. Miejscami przychodziły mi na myśl skojarzenia ze stylem wspomnianego już Piotra Barona, sprzed kilku lat (np. w „Empathy”), a trudno chyba o lepszą rekomendację. Warto zwrócić uwagę na Kaletkę, ponieważ według mnie, wraz z Krzysztofem Urbańskim, w szybkim tempie gonią czołówkę polskich tenorzystów. Również sekcja Michał Kapczuk – Sebastian Kuchczyński zasługuje na pochwały. Panowie są świetnie zgrani i szybko reagują na działania solistów. Dają nie tylko solidny fundament swoim kolegom, znakomicie akompaniując, ale potrafią także pokazać indywidualne umiejętności, gdy dostają trochę miejsca na solo.
Na koniec - dwie uwagi krytyczne. Po pierwsze, album zawiera aż cztery identyczne kompozycje, co poprzedni „Jazz Getxo”. Szkoda, bo w krótkim czasie otrzymujemy dwie płyty z bardzo podobnym materiałem. Jest to jednak usprawiedliwione, gdyż zostały one nagrane w przeciągu miesiąca, a poza tym krążek z hiszpańskiego festiwalu nie jest szeroko dostępny w Polsce. Natomiast korzyścią z tego płynącą jest możliwość porównania nagrania koncertowego ze studyjnym. Drugi zarzut dotyczy utworu czeskiej trębaczki Stepanki Balcarovej, konkretnie jego umieszczenia na płycie. Sama kompozycja jest ciekawa i znakomicie zagrana. Stylistycznie jest jednak zupełnie odmienna od reszty płyty. Mamy tu do czynienia z jazzem raczej europejskim. Sporo w niej przestrzeni i oddechu. Być może jest to zapowiedź zmiany kierunku ewolucji stylu zespołu. Myślę, że jednego możemy być jednak pewni. Kwintet Michała Wierby i Piotra Schmidta gwarantuje jazz na bardzo wysokim poziomie i jeszcze będzie o nim głośno. Ja już teraz z niecierpliwością czekam na kolejne dokonania tego zespołu i wszystkim polecam śledzenie jego kariery.