Płyty Recenzja

Cecil Taylor – The Complete, Legendary, Live Return Concert

Obrazek tytułowy

Oblivion Records, 2021

Pełny tytuł tej reedycji, tak jak widzimy go na okładce, brzmi: The Complete, Legendary, Live Return Concert, The Town Hall, NYC November 4, 1973. To album Cecila Taylora, należącego do grona najbardziej bezkompromisowych i konsekwentnych twórców jazzowych. Artysty, na którego wprawdzie wpływ miał, kształtując też jego początki, bebop i hard bop, ale który bardzo szybko przeszedł w swojej twórczości do grania free. Jego dwie wydane w 1966 roku płyty, Conquistador! i Unit Structures, zaliczane są do ścisłej czołówki najważniejszych nagrań w historii gatunku.

Cecil Taylor ukończył klasyczną edukację pianistyczną na New York College of Music, a następnie New England Conservatory w Bostonie, wypracowana tam technika do końca życia pozwoliła mu na nieskrępowaną realizację jego nieograniczonej inwencji. Właśnie ze względu na wiążącą się z tym bezkompromisowością przez większość swojego życia nie mógł liczyć na jakikolwiek, chociażby najwężej rozumiany, sukces komercyjny. Niemniej, jako typowy nowojorski intelektualista, wiódł skromne życie w mieszkaniu wypełnionym płytami i książkami, całkowicie poświęcając się sztuce. Trzeba wszakże zaznaczyć, że pomimo wymagań, jakie muzyka Taylora stawiała słuchaczom, to zazwyczaj, szczególnie podczas koncertów, spotykała się z należytym zrozumieniem. I tak na przykład jego solowy występ na Jazz Jamboree w roku 1966 został nagrodzony owacją na stojąco. A Tomasz Stańko w swojej autobiografii akurat do Cecila Taylora powracał bardzo często i grę w jego zespole zaliczał do najważniejszych fragmentów swojej kariery.

Wydana właśnie płyta została nagrana podczas pierwszych koncertów po przerwie w działalności Taylora trwającej ponad trzy lata. Podczas tego czasu działał jako wykładowca na University of Wisconsin i w Antioch College i dokonał tylko jednego, solowego nagrania wydanego na płycie Indent. Tak więc dla nowojorskiej publiczności był to jego powrót po latach ukrycia. Na szczęście w Nowym Jorku, rodzinnym mieście Taylora, w latach siedemdziesiątych prawdziwym tyglu wszelakiej awangardy, znalazła się dostatecznie duża grupa entuzjastów, żeby koncert tak radykalnego muzyka miał sens. Na dodatek grupa studentów z Columbia University, w wolnych chwilach działająca w studenckiej rozgłośni radiowej WKCR, przygotowała w sali New York Town Hall odpowiedni, wysokiej jakości sprzęt nagraniowy. Dzięki temu to absolutnie wyjątkowe wydarzenie zostało zapisane, aczkolwiek na swoją pełną publikację musiało poczekać jeszcze niemal pół wieku.

Aby należycie docenić to bardzo dobre, także pod względem technicznym, nagranie, należy całkowicie skoncentrować się na jego słuchaniu; zarezerwować ponad dwie godziny, uwolnić umysł i najlepiej zgasić światło. Takie przygotowanie się do odbioru tej muzyki i odpowiednie skupienie da nam szansę na niebywałe, mistyczne przeżycie.

Pierwszy utwór (ze względu na metodę pracy Taylora trudno go nazwać kompozycją – jest to w większości czysta improwizacja) trwa 88 minut. Pianistyka Taylora, precyzyjna, żywiołowa, perfekcyjna, z niestrudzoną energią przenosi się w rejony historii muzyki – zarówno europejskiej, jak i amerykańskiej tradycji. Bez trudności daje się rozpoznać w nieprzerwanym, perlistym pędzie fortepianu echa zarówno Lenniego Tristano, Theloniousa Monka, Horace’a Silvera, jak i Fryderyka Chopina, Béli Bartóka, Antona Weberna czy nawet Johanna Sebastiana Bacha (tak!).

Cecil Taylor wystąpił w kwartecie. Dwaj muzycy tej grupy grali z nim już od dłuższego czasu: Jimmy Lyons na saksofonie altowym i Andrew Cyrille na bębnach. Nowym nabytkiem był basista Norris Jones – występujący pod pseudonimem Sirone. Grupa doskonale rozumie lidera – rolę drugiego solisty w wielu chwilach, gdy Taylor daje mu na to przestrzeń, przejmuje Lyons. Sekcja, którą ze względu na łamaną, wijącą się, nieregularną i złożoną linię trudno nazwać rytmiczną, też ze swojego, jakże trudnego zadania, wywiązuje się znakomicie.

Można przestać się dziwić, dlaczego muzycy, którzy grali z Taylorem, pozostawali u jego boku przez tak długie lata. Niewielu było takich, którzy mogli tę muzykę zrozumieć tak, aby sprostać jej wymaganiom. Warto dodać, że zazwyczaj ich późniejsza droga twórcza w pełni ukazuje ich format. Przykładem mogą być chociażby ostatnie nagrania innego wieloletniego basisty, a przez lata nawet prawej ręki Taylora – Williama Parkera. Intensywność tej półtoragodzinnej improwizacji przypomina najlepsze, najbardziej natchnione sola najważniejszych pianistów jazzowych podczas niezapomnianych, wyjątkowych koncertów. Takich, które potem pamięta się do końca życia. Tyle że sola tamtych muzyków trwają najwyżej kilka minut – tutaj mamy do czynienia z nieprzerwanymi osiemdziesięcioma ośmioma. Dlatego zrozumiałe się staje, dlaczego trzeba było nam czekać niemal pół wieku na wydanie tego nagrania.

Druga część koncertu, dwuczęściowa kompozycja Spring of Two Blue-J’s – najpierw wykonana na fortepianie solo, a dalej przez wszystkich muzyków kwartetu – wydana była w 1974 roku przez firmę Taylora, Unit Core Records. Ale to są dwa utwory trwające odpowiednio ponad 16 minut oraz prawie 22 minuty – idealnie na dwie strony płyty analogowej. Pierwsza improwizacja, która, jak się okazało z perspektywy czasu, stanowiła esencję występu, wymagała wtedy dwupłytowego albumu z wyciszanymi przejściami pomiędzy kolejnymi stronami (na takie podejście zdecydowała się wydająca w późniejszych latach płyty z muzyką Cecila Taylora firma Arista) i zdaje się, że Cecil Taylor nie przystał wtedy na takie poszatkowanie tego występu. Teraz, po latach, na płycie CD utwór ten został jednak w ten sposób podzielony – pierwsza część trwa 70 minut i jest pod koniec wyciszona, aby zgłaśniana wrócić na drugim krążku na ostatnie 18 minut. Jak można się domyślić, nie służy to tej muzyce i dlatego warto jej posłuchać w nieprzerwanym streamingu, w warunkach opisanych powyżej.

Dla mnie osobiście nagranie to jest jednym z największych wydarzeń ostatnich lat. Bez wahania mogę je postawić obok Free Jazz Ornette’a Colemana i Ascencion Johna Coltrane’a. Jest to taka muzyka, podczas której bez trudu można osiągnąć stan medytacyjny, i do której chce się wracać wiele razy. W kontekście tego albumu można dopiero w pełni docenić to, co o Cecilu Taylorze mówił Tomasz Stańko: „Cecila Taylora wolę widzieć na koncertach, (…) kiedy Cecil wychodzi na scenę, stwarza głębię, mistyczną, tajemną głębię. Jego artyzm ma inne wartości. Żeby je poznać, konieczne jest partycypowanie w tym projekcie. Bo to są bardzo poważne rzeczy. To są improwizacje, pewne niesłychanie skomplikowane struktury, skomplikowane, a jednocześnie piękne i głębokie (…)” (Tomasz Stańko, Desperado! Autobiografia). Niektórzy mówią, że free jazz jest trudny i niezrozumiały. Polecam im przesłuchanie Return Concert Cecila Taylora.

Cezary Ścibiorski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO