Płyty Recenzja

Ches Smith & We All Break – Path of Seven Colors

Obrazek tytułowy

Pyroclastic Records, 2021

„Jestem obecny na scenie od dawna i znam wiele osób, ale projekty jak ten to coś, dla czego żyjesz”, przyznał Miguel Zenón, opowiadając o najnowszym albumie perkusisty Chesa Smitha z formacją We All Break. Oprócz portorykańskiego saksofonisty lider zaprosił do niego Amerykanów: pianistę Matta Mitchella i kontrabasistę Nicka Dunstona, duńskiego perkusjonalistę Markusa Schwartza, a także Haitańczyków: wokalistkę Sirene Dantor Rene oraz bębniarzy voodoo: Daniela Brevila i Fanfana Jean-Guya Renego. Podkreślenie pochodzenia wszystkich muzyków jest kluczowe, nagranie jest bowiem próbą fuzji korzennego haitańskiego grania z uniwersalnością jazzowej improwizacji.

Path Of Seven Colors nie jest pierwszym wydawnictwem tej formacji. Przed sześcioma laty Smith wydał płytę We All Break, wówczas w zestawieniu czteroosobowym (Smith, Brevil, Schwartz, Mitchell). Poszerzenie składu do rozmiaru oktetu rozwinęło brzmienie, przede wszystkim za sprawą solisty – fenomenalnego Zenóna. Nie jest tak, że jego partie dominują nad muzyką kolektywu, akcentowany jest przede wszystkim śpiew oraz podobnie jak na debiucie, połączenie tradycyjnych bębnów z ekspresją fortepianu i perkusji. Zawsze jednak, gdy swoje solo inicjuje alcista, muzyka nabiera wyjątkowego charakteru, którego próżno szukać gdziekolwiek indziej. Poza niewątpliwą wirtuozerią (dość powiedzieć, że rokrocznie plasuje się w czołówce prestiżowego rankingu magazynu DownBeat), wpływ na to ma jego wyspiarskie pochodzenie, wprowadzające do muzyki dodatkowy kontekst kulturowy.

Można jednak śmiało uznać, że każdy członek zespołu ma równie istotny wpływ na brzmienie. Brevil (który odpowiada też za dobór tekstów), Fanfan Rene i Schwartz to uznani mistrzowie gry na bębnach tanbou, bez których materiał straciłby swoją autentyczność. Sirene Rene oprócz talentu wokalnego jest aktywistką propagującą rodzimą kulturę na Brooklynie, trudno więc o właściwszą osobę do interpretacji haitańskich tekstów. O jazzowym obliczu przedsięwzięcia, poza Zenónem, decydują Michell i Dunston, którzy znakomicie dostosowali się do specyficznej pulsacji partnerów.

Zwłaszcza dla ostatniego musiało być to wymagające, gdyż kontrabas pozostaje w karaibskiej muzyce elementem obcym. Młody artysta świetnie się w niej jednak odnalazł, wydobywając z instrumentu potencjał perkusyjny. Całość spaja lider oraz autor kompozycji – Chess Smith, lawirujący pomiędzy oboma muzycznymi światami. Choć perkusista jest znany z otwartości na różne stylistyki, to sam przyznaje, że szczególnie wnikliwie studiuje techniki bębniarstwa voodoo, które z czasem stały się częścią jego brzmienia.

Na przestrzeni całego albumu słychać indywidualny kunszt każdego z muzyków, co nie dziwi, gdy zna się ich biogramy. Niezwykłe jest natomiast to, jak ta stylistyczna mieszanka jednoczy się w doskonałej harmonii. Wynika to pewnie z doskonałej atmosfery, jaką udało się wytworzyć podczas tygodniowej sesji w lutym 2020 roku. „Może to zabrzmi banalnie, ale podczas nagrania wszyscy się uśmiechali. Nieustannie zaskakiwało nas to, co się dzieje (…). Stworzyliśmy album, który wykraczał poza nasze wyobrażenia”, stwierdził Smith w filmie dokumentalnym towarzyszącym wydawnictwu. Trzeba przyznać, że jego pozornie karkołomna koncepcja brzmienia okazała się strzałem w dziesiątkę. Podobnie jak dobór wykonawców, który nie mógł być lepszy. Dowodzi to, że Amerykanin nie tylko ma talent instrumentalny i kompozytorski, jest też świetnym liderem, którego poczynania warto śledzić.

Jakub Krukowski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO