L.A. Jazz Quartet Music, 2020
Najnowszy album Darka Oleszkiewicza wpisuje się w skromną, ale cenną serię solowych albumów kontrabasowych, jakie pojawiły się w ostatnich latach. Skromną, bo z szerszego obiegu można wymienić End to End Barry’ego Phillipsa z 2018 roku oraz wydane rok później The Gleaners Larry’ego Grenadiera i Soul Of The Bass Johna Patitucciego. Cenną zaś, gdyż podobnych realizacji w historii muzyki nie było za wiele. The Promise jest przy tym szczególną pozycją w dyskografii polskiego muzyka. Oles, jak mówią o nim za oceanem, rzadko firmuje projekty własnym nazwiskiem. Owszem, prowadzi autorski zespół, ale pod nazwą Los Angeles Jazz Quartet. Solowy album, wyraźnie podkreślający jego osobę, umożliwia zestawienie go ze wspomnianymi wcześniej wydawnictwami. Dorobek i renoma autora, na jaką zapracował przez lata, jak najbardziej do tego uprawniają.
W biogramach Oleszkiewicza odnaleźć można różne informacje. Podkreślano udział w polskich zespołach, przybliżano działalność akademicką, w końcu zaś opisywano akompaniowanie amerykańskim gwiazdom. Jedno pozostawało zawsze niezmienne – określenie go jako najbardziej pożądanego basisty. Tak jest również dziś, jednak za sprawą światowej pandemii, artysta zmuszony został do skupienia się na praktyce indywidualnej. Czas izolacji okazał się znakomitym pretekstem do sięgnięcia po twórczość muzyka, który ukształtował jego artystyczną drogę – Johna Coltrane’a. Kiedy niedawno recenzowałem album Awatair plays Coltrane (JazzPRESS 7-8/2020), stwierdziłem, że próbę interpretacji utworów mistrza może usprawiedliwiać wyłącznie szczera fascynacja, poprzedzona latami zgłębiania jego maestrii. W tym przypadku związek ten jest znacznie głębszy. Oczywiście, jak u wielu innych, Coltrane wywarł ogromy wpływ na edukację Oleszkiewicza, jednak później miał on jeszcze szczęście poznać członków jego rodziny. Gdy w latach osiemdziesiątych otrzymał stypendium na kalifornijskiej CalArts, poznał Raviego – syna saksofonisty, z którym uczestniczył w przeróżnych składach. Ta znajomość dała możliwość gry z Alice, żoną Johna, ich trzecim synem Oranem oraz pasierbicą Michelle. „Miałem ogromne szczęście poznać rodzinę Coltrane’ów i nawiązać z nimi więź” – przyznał w wywiadzie dla The Jazz Live San Diego w 2017 roku.
Rozmowa poprzedziła koncert Coltrane’s Sound z okazji 50. rocznicy śmierci legendarnego muzyka. Polak liderował składowi, w którym na fortepianie zagrał Jon Mayer, uczestnik sesji nagraniowej Coltrane’a w 1958 roku. To zresztą nie jedyny członek takich grup, z którymi Polak współpracował. Na tej imponującej liście znajdują się też m.in. Billy Higgins, Horace Silver czy Curtis Fuller. Nie sposób też pominąć mentora polskiego kontrabasisty – Charliego Hadena, również występującego u boku wielkiego tenorzysty. Ciekawy jest dobór utworów wykorzystanych na płycie, nawiązujący do różnych okresów twórczości Amerykanina. Pierwszy (Satellite) i ostatni (Central Park West) pochodzą z mniej znanego albumu Coltrane's Sound nagranego w 1960 roku. Dearly Beloved to kompozycja z płyty Sun Ship, zarejestrowanej w 1965 roku, chwilę po przełomowej sesji Ascension. Bass Blues jest najwcześniejszym nagraniem w tej selekcji, pochodzącym z 1957 roku. Nieco bardziej „sztandarowe” pozycje odnajdziemy w centralnej części – dwa utwory z Giant Steps: Cousin Mary oraz Naima. Tytułowe The Promise pochodzi zaś z występu w klubie Birdland, z 1963 roku.
Niezależnie od tego, jaka jest skala popularności tych utworów, trudno nie postrzegać ich jako jazzowych standardów. We wspomnianym wywiadzie inny uczestnik projektu Coltrane’s Sound Chuck Manning zwracał uwagę na związane z tym niebezpieczeństwa: „ludzie zwykli mówić, że muzycy zderzają się z «pociągiem» (fonetycznie Trane, jak często nazywany bywa Coltrane brzmi po angielsku jak „pociąg”), co oznacza, że są nim zbyt zainspirowani i tracą swój styl”. Oleszkiewicz zdecydowanie ominął tę pułapkę, niezwykle twórczo interpretując wybrany materiał. Charakterystyczne tematy obudował zaskakującymi improwizacjami, niejednokrotnie zmieniającymi przebieg pierwotnej melodii. To wspaniały przykład dojrzałego spojrzenia na dorobek mistrza, którym – choć zna się go na wylot – wciąż można się inspirować.
Na okładce albumu Coltrane Live at Birdland Leroi Jones napisał: „ta muzyka mogłaby trwać i trwać jak szalony puls wszystkiego, co żyje”. Choć spuścizna Coltrane’a nie potrzebuje płyt takich jak The Promise, by przetrwać, to jednak dzięki nim uwidacznia się nieograniczony potencjał, jaki ze sobą niesie.
Autor Jakub Krukowski