Płyty Recenzja

Jimmy Heath – Love Letter

Obrazek tytułowy

Verve / Universal, 2020

To niestety ostatnia płyta tego wybitnego amerykańskiego saksofonisty, zakończył ją nagrywać na półtora miesiąca przed śmiercią (w styczniu 2020 roku). Jako jeden z „ostatnich Mohikanów” ery bopu odszedł w zacnym wieku 93 lat. Bracia Heatha (kontrabasista Percy i perkusista Albert) oraz reszta rodziny byli, czy nadal są, związani z uprawianiem muzyki synkopowanej. Jimmy, Percy i Albert tworzyli przez wiele lat supergrupę Heath Brothers, rozbudowywaną o kolejnych muzyków.

Warto podkreślić siłę charakteru Jimmy’ego, któremu udało się skutecznie wyjść w młodości z nałogu heroinowego, a jak wiadomo, potrafią to nieliczni. Talent i samozaparcie spowodowały, że szybko poznano się na jego nieprzeciętnych umiejętnościach jako kompozytora i aranżera. Nagrywał kolejne płyty dość regularnie. Zostało to uhonorowane kilkoma nominacjami do Grammy i innymi wyróżnieniami. Heath współpracował z olbrzymią liczbą najwybitniejszych postaci jazzu i łatwiej chyba wymienić, z kim nie grał.

Do nagrania swego ostatniego albumu mistrz skompletował zespół wspaniałych instrumentalistów i wokalistów. Są wśród nich znacznie młodsi wykonawcy, co oznacza, że artysta bacznie śledził poczynania młodego pokolenia i doceniał ich wkład w rozwój jazzowej materii. Właściwie cały album jest utrzymany w atmosferze balladowej, z wyjątkiem nieco żywszej prezentacji kompozycji Con Alma, choć też nie tak żywej jak w autorskich interpretacjach Dizzy’ego Gillespiego.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że płyta Heatha jest pozbawiona emocji i mało zróżnicowana, ba, nawet nudna. Jak na wielu innych nagraniach, doszły tu do głosu jego nieprzeciętne umiejętności aranżacyjne. Połowę repertuaru zrealizowano z perliście brzmiącym fortepianem Kenny’ego Barrona, resztę ze stylową gitarą Russella Malone’a i wibrafonem Monte Crofta. Dodatkowy koloryt wniósł młodziutki, słodki alt Cecile McLorin Salvant w Left Alone, aksamitny baryton Gregory’ego Portera w Don’t Misunderstand i pełna wysmakowanego blasku trąbka Wyntona Marsalisa w La Mesha. Ich popisy ozdabiał zawsze pewny, ciepły i niespieszny ton saksofonu tenorowego Heatha. Jednak najbardziej śpiewnie mistrz wypadł na sopranie w Inside Your Heart. Nie ma wątpliwości, że ten zacny mentor odszedł w świetnej kondycji artystycznej.

Cezary Gumiński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO