Recenzja opublikowana w JazzPRESS - lipiec 2014
Autor: Wojciech Sobczak-Wojeński
Utwór „Forever Young” jest uznawany za jeden z muzycznych hymnów lat 80. Mimo że nie przyszło mi żyć w tej szczególnej dekadzie, jako badacz zafascynowany ówczesnymi brzmieniami pozwalam sobie stwierdzić, iż ten noworomantyczny (w warstwie tekstowej), synthpopowy (w wymiarze muzycznym), fantastyczny utwór znakomicie oddaje ducha kolorowych, a zarazem niezwykle trudnych czasów.
Co więcej, uważam, że jego przesłanie nieprzerwanie pozostaje aktualne, choć pewnie wolałbym, by utwór ten przypominano w oryginale, a nie boleśnie przerabiano, jak to ma niekiedy miejsce... Z uwagi na szczególny sentyment do tej kompozycji, jak również nieustającą fascynację pozycjami katalogu wydawniczego wytwórni Manfreda Eichera, najnowsza płyta niejakiego Jacoba Younga o tytule Forever Young wyjątkowo mnie zaintrygowała. Po bliższym zapoznaniu się z muzyczną materią z ulgą stwierdziłem, iż muzycy nie wykonują na tej płycie coveru Alphaville, a tytuł stanowi grę słów z wykorzystaniem nazwiska gitarzysty – lidera. Być może jest to także nawiązanie do minionych lat młodości, gdyż nagranie tej płyty to okazja do współpracy muzyków, którzy wspólnie stawiali swoje pierwsze kroki na jazzowym polu.
Lider, Jacob Young, Norweg amerykańskiego pochodzenia, dziewicze dla siebie rejony jazzu eksplorował w szczenięcych latach wespół z kolegą saksofonistą Trygve Seimem. Obaj improwizatorzy nie tylko uczęszczali do jednej szkoły muzycznej, ale też współdzielili muzyczne fascynacje, którym dawali upust grywając ze sobą w rozlicznych zespołach.
Zespół akompaniujący dwóm wspomnianym muzykom jest warty uwagi, gdyż stanowią go nasi szacowni polscy reprezentanci – Marcin Wasilewski, Sławomir Kurkiewicz i Michał Miśkiewicz – którzy od początku lat 90. umacniają swoją pozycję czołowego jazzowego tria w Polsce. Pianista i kontrabasista tria zetknęli się z Trygve Seimem w 2007 r. w momencie nagrywania płyty perkusisty Manu Katche Playground. Wasilewski miał zaś okazję poznać Younga w 2012 r. podczas Oslo Jazz Festival. Muzyczna elokwencja i energia wyżej wspomnianych młodych muzyków, jak również fakt, iż wszyscy oni tworzą pod sztandarami ECM, musiała w koń- cu zaowocować wspólnym przedsięwzięciem, o którym poniżej.
Płytę rozpoczyna Marcin Wasilewski, tworząc ciepło brzmiącą, klimatyczną introdukcję do subtelnej pracy gitarowego lidera i tematu, granego wraz z saksofonem. Utwór nabiera delikatnej pulsacji w momencie wejścia sekcji rytmicznej, nadal jednak pozostając cichą, kojącą opowieścią. Druga kompozycja pod względem klimatu i harmonii stanowi logiczną kontynuację pierwszej, choć w końcowych minutach pojawia się tutaj nieco ostrzejsze, lekko niepokojące solo pianisty. Trzecia -„Bounce” – to przyjemna, oparta na zapętlonym gitarowym podkładzie kompozycja, której temat przywodzi na myśl dokonania Gato Barbieriego, a solo saksofonu nieuchronnie wpada w rejony Jana Garbarka spod znaku Visual World bądź In praise of dreams. Pod- kład rytmiczny, melodyka i emocje utworu mają zaś wiele wspólnego z pamiętną płytą Neighbourhood Manu Katche, na której oprócz lidera grali Marcin Wasilewski, Sła- womir Kurkiewicz, Tomasz Stańko i wspomniany już Jan Garbarek. Wyróżnikiem tutaj jest niedługie, acz wysmakowane solo gitarowe Younga.
Sofia’s Dance to hiszpańsko brzmiąca kompozycja, w której Wasilew- ski dynamicznymi akordami idealnie wypełnia wolne przestrzenie. Saksofon ponownie imituje frazy Garbarka, a gitara wykorzystu- je melodykę flamenco, jednakże nie aspiruje do miana najszybszej. Może to i dobrze, wszak ściganie się i popisywanie w partiach solowych nie jest domeną ECM.
Jeszcze inne, ciekawe rozwiązania harmoniczne odnajdą słuchacze w kolejnym utworze (temat to połączenie topornego nieco, latynizującego jazzu z orientalnym posmakiem). Owe sześć minut zmiennych klimatów, harmonicznych i melodyjnych zwrotów akcji to moim zdaniem najciekawszy numer z tego krążka. Mam wrażenie, że ECM-owski dyktat powściągliwego grania nieco przygasił tu energię muzyków, co słychać zwłaszcza w końcówce utworu, gdy perkusyjne solo gra Michał Miśkiewicz. Podobne wrażenie miałem w trakcie odsłuchu niektórych kompozycji Marcin Wasilewski Trio na płycie Fa- ithful, które to ożywały ze zdwojoną mocą podczas koncertów na żywo.
Utwór „Beauty”, wcześniej wykonywany jako piosenka, urzeka tutaj przystępnością i lekkością – zupełnie jak omawiany wcześniej „Bounce”. Wyjątkowo pięknie brzmi gitara rytmiczna Younga, na tle której ukazuje swe dystynktywne talenty polskie trio. Lider uracza słuchaczy dłuższą partią solową w przedostatnim, zagranym w rytmie 7/4, utworze. Podczas improwizacji Younga bardzo oryginalne rozwiązania perkusyjne stosuje Michał Miśkiewicz, a i pozostałym muzykom nie brakuje inwencji twórczej. Przy końcu kompozycji, czujnych słuchaczy mniej jazzowych brzmień zastanie niespodzianka – uysłyszą utwór Erica Claptona. Który? Rozwiązanie tej smakowitej zagadki pozostawiam odbiorcom płyty.
Spoglądając na okładkę najnowszej płyty Jacoba Younga można by zastanawiać się, cóż zwiastuje przedstawiony na niej piorun rozświetlający ciemne niebo. Zapoznawszy się z zawartością muzyczną wydawnictwa, można zaryzykować stwierdzenie, że jest to letnia burza, która oczyszcza atmosferę i orzeźwia po upalnym dniu. Muzyka ta bowiem jest lekka, przyjemna, przystępna, choć niepozbawiona ambicji. Mamy do czynienia z muzykami najwyższej klasy, choć, tak jak wspomniałem, miejscami odnosi się wrażenie, że powaga i prestiż ECM, jak również przyjęta filozofia muzyki, nieco ogranicza zapał jazzmanów. Jestem przekonany, że jest to świetny materiał koncertowy, a także – jako płyta sama w sobie – idealna propozycja dla niegustujących w „trudniejszym” jazzie słuchaczy. Panowie z Marcin Wasilewski Trio po raz kolejny udo- wadniają, że potrafią poruszać się w różnych klimatach, grać w różnych kompilacjach, jednocześnie nadal mówiąc wyłącznie swoim językiem. To trudna sztuka, więc bądźmy z nich dumni!
Artykuł pochodzi z JazzPRESS - lipiec 2014, pobierz bezpłatny miesięcznik >>