Recenzja

Ambrose Akinmusire – Origami Harvest

Obrazek tytułowy

Trębacz i kompozytor Ambrose Akinmusire należy do fali twórców jazzowych i okołojazzowych, którzy zyskali uznanie w ciągu ostatnich 10 lat, a na ich szeroką rozpoznawalność wpływ miała praca nad słynnym albumem Kendricka Lamara To Pimp A Butterfly. Trochę słabo zaczynać przedstawienie kogokolwiek w ten sposób i od razu odnosić się do bardziej znanych twórców, ale naprawdę trudno przecenić znaczenie tego albumu dla kariery takich muzyków, jak Kamasi Washington czy Thundercat – z całym szacunkiem do ich talentu i twórczości. Origami Harvest to piąty album Akinmusire’a, czwarty wydany dla Blue Note. Jest to płyta dość eksperymentalna, zawierająca elementy „jazdy po bandzie”, obok których trudno przejść obojętnie.

Trąbka Akinmusire’a nie jest wyłącznym protagonistą na Origami Harvest. Role podzielone są stosunkowo równo między lidera, smyczkowy kwartet Mivos, rapera Kool A.D., perkusistę Marcusa Gilmore’a oraz pianistę Sama Harrisa. Muzycy, mieszając kompozycję i improwizację oraz momentami usuwając się w cień, by Kool A.D. lub wokalista LmbrJck_t wyszli na środek sceny, zabierają słuchacza w długą podróż po Ameryce drugiej dekady XXI wieku.

Utwory, szczególnie trzy pierwsze, brzmią bardzo obrazowo, niemalże kinematograficznie. Zmiany tempa, motywów, muzyczne zakręty i mnogość warstw instrumentalnych pozwalają słuchaczowi poddać się przewodnikom i zanurzyć w dźwiękach płynących z głośników. A o takie zanurzenie coraz trudniej. Z drugiej strony, niektóre elementy wyraźnie przeszkadzają w przyjemnym odbiorze całości albumu. Chęć zawarcia wszystkich odjechanych pomysłów na jednej płycie, czasami w jednym utworze, nie wychodzi dziełu na dobre.

Gdy słuchamy trzech różnych utworów w jednym, następujących po sobie – jest to przyjemne i akceptowalne. Gorzej, gdy z głośników dobiega coś na kształt trzech utworów jednocześnie, jak np. we Free, White and 21. Tu zaczynają się schody. Bo dostajemy ogrom warstw instrumentalnych, słyszymy jakieś krzyki (zwierzęce? ), a sam Akinmusire wymienia imiona młodych Afroamerykanów zabitych przez policję. Pomysł bardzo ciekawy, ale efekt ostateczny zawodzi. Podobnie w Particle/Spectra – są krótkie momenty, gdy dzieje się zbyt dużo i aż chce się zapauzować, by zaczerpnąć tchu. Takich „problemów”, w kwestiach instrumentalnych i kompozycyjnych, nie ma jednak na Origami Harvest zbyt dużo. Mamy niestety większy problem…

Jeśli Akinmusire jest kierowcą, to na Origami Harvest w fotelu pasażera siedzi Kool A.D. – raper znany z trochę abstrakcyjnej, trochę komicznej, a trochę hipsterskiej grupy Das Racist, której twórczość była w mojej ocenie całkiem akceptowalna. Zespół zakończył działalność w 2012 roku. Obecnie Kool A.D. wydaje tyle albumów rocznie, że nie nadążam za nim i nawet nie mam zamiaru nadążać – nigdy nie znalazłby się nawet w setce moich ulubionych MC, gdybym miał takie rankingi robić (ale nie robię, bo nie mam czasu na głupoty!).

Na Origami Harvest, podobnie jak na wielu innych projektach, Kool A.D. wyrzuca z siebie improwizowane zwrotki, na ogół składające się z krótkich fraz, momentami niezwiązanych ze sobą, sprawiających wrażenie parodii – czy to przeintelektualizowanego, „kosmicznego” rapu a la Canibus, czy prymitywnego i ordynarnego niczym Lil Pump. Cokolwiek robi – wystawia słuchacza na próbę cierpliwości.

Wersy, które mają wywoływać emocje, komentować brutalność policji i jednocześnie chyba zawierać jakąś zabawę słowem, brzmią jak jakiś mdły żart: „America/ Americana/ America, nah/ The big monster/ The pigs kill men with the pigments darker”. Poważnie?! I zanim usłyszę chór fanatyków sztuki „nowoczesnej” i wszystkiego co inne: „Och, jaki on abstrakcyjny!”, „Och, jest tak bardzo poza ramami tradycyjnego rapu”, „Och, ma gdzieś wszelkie zasady”, „Ach, on przecież improwizuje”. Nie, misiaczki. Poza ramami to był Ol’ Dirty Bastard, abstrakcyjny to jest MF DOOM, oryginalny to jest E-40. Rzucam zgniłym pomidorem w stronę sceny. Mamy zbyt duży wybór wspaniałych raperów, żeby tracić czas na Kool A.D. Zabierajcie go stąd.

Origami Harvest jest porządnym albumem, zawierającym wiele dobrych momentów. Nie zapisałbym jednak większości eksperymentów i ryzykownych decyzji na plus. W mojej ocenie bywają irytujące, asłuchalne, psują odbiór całości i sprawiają wrażenie wrzuconych wyłącznie po to, by pochwalić się odwagą i otwartością. Bardzo szanuję podejmowanie ryzyka w muzyce i poszukiwania, ale niestety wiążą się one z możliwością klęski. Origami Harvest zdecydowanie klęską nie jest – tym niemniej pozostawia uczucie niedosytu. Może następnym razem.

Na marginesie: jestem szczerze ciekaw, co by wyszło, gdyby Akinmusire zamiast ze smyczkowym kwartetem Mivos współpracował z rapowym trio Migos.

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 1/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO