Recenzja

Dan Phillips - Specyficzny puls Chicago

Obrazek tytułowy

Dan Phillips / Krzysztof Pabian / Tim Mulvenna – Fading Light

Dan Phillips Trio – Divergent Flow

Współczesny, chicagowski jazz ma swój specyficzny, niemal od razu rozpoznawalny sznyt. Ta swoista sprężystość i chropowatość brzmienia bywa niezwykle pociągająca. Nawet jeśli muzycy zapuszczają się w rejony free, zazwyczaj słychać u nich pewną, miłą dla ucha dyscyplinę brzmienia, zwykle podkreśloną przez coś w rodzaju kombinacji korzennego, etnicznego pulsu i bluesowych naleciałości. Tak, zdecydowanie – muzyka z Chicago pulsuje w jedyny w swoim rodzaju sposób. Nie inaczej jest na płytach, które są tematem niniejszego tekstu, a które łączy dwójka muzyków – Dan Phillips i Krzysztof Pabian.

Już sama nazwa zespołu, odpowiedzialnego za powstanie albumu Decaying Orbit, nie pozostawia wątpliwości z jakim miastem czują związek tworzący go muzycy. Chicago Edge Ensemble to grupa, której liderem jest (mieszkający na co dzień w Tajlandii) gitarzysta Dan Phillips. Skład uzupełnia śmietanka współczesnej sceny jazzowej i improwizatorskiej: saksofonista Mars Williams (polskim fanom zapewne znany dzięki, między innymi, kwartetowi Switchback, w którym gra razem z Wacławem Zimplem), puzonista Jeb Bishop i perkusista Hamid Drake.

Sekcję rytmiczną współtworzy wieloletni współpracownik Phillipsa, pochodzący z Polski kontrabasista Krzysztof Pabian, który w Stanach Zjednoczonych osiedlił się wiele lat temu. Czytelnicy naszego magazynu mogą pamiętać go z recenzowanego przeze mnie albumu In America (JazzPRESS – 12/2017), gdzie pojawił się u boku między innymi Tomasza Grochota i Eddiego Hendersona. Chyba bardzo się nie pomylę, jeśli w odniesieniu do konstelacji muzyków wchodzących w skład Chicago Edge Ensemble użyję określenia „supergrupa”. Owa supergrupa potrafi zaserwować potężny ładunek muzycznej energii. Otwierający płytę utwór Attitude Adjustment rozpoczyna się od mocarnego riffu dęciaków na tle równomiernie pracującej sekcji rytmicznej, gitara lidera towarzyszy biegowi, pozostając nieco na uboczu. Po kilku taktach wyrazista konstrukcja rozpada się w swobodnie przebiegającą improwizację. Tu Phillips jest już słyszalny o wiele wyraźniej. Po chwili sekcja powraca do tematu, na tle którego Bishop popisuje się solówką, w którą „wcinają” się Williams i Phillips.

W trakcie trwania albumu przez cały czas wyraziste, zadziornie brzmiące motywy przeplatają się ze swobodnymi, pełnymi ikry „odjazdami” poszczególnych członków składu i bardziej stonowanymi, „kołyszącymi” fragmentami. W partiach solowych, bądź kolektywnie improwizowanych, przodują oczywiście Williams, Bishop i Phillips. Sekcja dba o to, by dźwięki pozostały w rytmicznych ryzach. Brawurowa gra Pabiana i Drake’a nosi znamiona wzorcowego uzupełnienia brzmienia zespołu poprzez kreatywne budowanie muzycznych planów. Nie od dziś wiadomo, że Drake jest mistrzem swojego instrumentu, a nasz rodak, choć może mniej rozpoznawalny, poziomem swojej gry nie ustępuje w niczym amerykańskim kolegom.

Chicago Edge Ensemble to znakomicie zestawiony skład, który w wyrazisty sposób czerpie z ducha chicagowskiej sceny. Ich debiutancki album to porywająca propozycja i życzyłbym sobie, aby w ślad za nią ukazały się kolejne (grupa podobno nagrała już materiał z myślą o następcy Decaying Orbit). Zwłaszcza, że wszyscy członkowie to bardzo aktywni i płodni artystycznie muzycy, a dźwięki, które znalazły się na tym albumie świadczą, że bez trudu znajdują wspólny język.

Wysoki stopień artystycznego porozumienia charakteryzuje również dwa kolejne albumy z udziałem Phillipsa i Pabiana. Zarówno Fading Light, jak i Divergent Flow nagrane zostały w składach trzyosobowych. Na pierwszym z nich za perkusją zasiada oryginalny bębniarz grupy Vandermark 5 – Tim Mulvenna, na drugim miejsce za zestawem zajął Tim Daisy. Z uwagi na brak instrumentów dętych, na obu płytach dużo wyraźniej niż w przypadku Decaying Orbit, wyeksponowane zostało brzmienie gitary Phillipsa. Nieco inną rolę, niż na omawianej wyżej płycie, spełnia też sekcja – muzycy nie skupiają się przede wszystkim na utrzymaniu rytmicznej podstawy, ale włączeni zostali (i dotyczy to zarówno Krzysztofa Pabiana, jak i obu perkusistów) w grę melodyczną.

Z oczywistych względów wiele obie te płyty łączy. Nie da się nie zauważyć, że jazzowe trio z gitarą to formuła o dużej tradycji, ale też dość mocno wyeksplatowana. Nie stanowi to jednak przeszkody dla Dana Phillipsa, który z pomocą kolegów dobitnie pokazuje, że można być kreatywnym muzykiem, nawet gdy wchodzi się w ramy ogranej konwencji. Przyznaję, że jeśli chodzi o jazzowych gitarzystów bywam wybredny, jednak brzmienie i sposób gry Phillipsa z miejsca mnie „kupiły”. Wracam do jego nagrań raz po raz. Chłodny, z lekka chropowaty i minimalistyczny styl, brak silenia się na wirtuozerskie popisy i otwartość na różne muzyczne kierunki – od bluesa i klasyki jazzu po muzykę improwizowaną i rockową, to wszystko sprawia, że słucham nagrań z Fading Light i Divergent Flow z dużą przyjemnością.

Fading Light w większości zawiera muzykę wyciszoną, skupioną, z dużą ilością przestrzeni. To świetnie wyważony album. Jeśli zostałbym zmuszony, wskazałbym dwa wyróżniające się momenty – wyciszoną kompozycję Ominous Thoughts ze śliczną, graną smyczkiem melodią kontrabasu i następujący po niej, chyba najbardziej dynamiczny utwór na albumie, kapitalnie swingujący Was Going So Well.

Najnowsza propozycja Phillipsa – Divergent Flow – początkowo klimatem zbliżona jest do Fading Light, jednak w kompozycjach Fixed Agenda i Spin Machine zdają się dochodzić do głosu doświadczenia sesji nagraniowej z Chicago Edge Ensemble. Wyraźniejsze, niż w przypadku poprzedniej opisywanej płyty, wydają się być tu tropy prowadzące do muzyki free-improv. Muzyka z Divergent Flow jest mniej poukładana, mam wrażenie, że mniej tu zostało napisane, a więcej wyimprowizowane. To nadaje całości pewien posmak niepokoju, czy może niepewności co za chwilę się wydarzy. Nadaje to muzyce zupełnie innego ciężaru i dramaturgii. Zwłaszcza w drugiej części albumu dużo się dzieje, jest gęsto i mało przewidywalnie.

Każda z opisanych przeze mnie płyt różni się od pozostałych, choć sporo je łączy. Na pewno na każdym z tych trzech krążków na słuchaczy czeka wyśmienita muzyka. Warto sięgnąć po opisywane nagrania, chociażby po to, żeby poznać artystów, którzy w naszej części świata nie są mocno rozpoznawalni, a z całą pewnością zasługują na uwagę. Mam nadzieję, że oprócz muzyki z płyt będzie można spotkać składy Dana Phillipsa podczas koncertów. Z radością posłuchałbym tej muzyki na żywo – w każdej z opisanych wyżej konfiguracji.

Autor: Rafał Zbrzeski

Ten tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 04/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO