Recenzja

Emil Miszk & The Sonic Syndicate – Don’t Hesitate!

Obrazek tytułowy

Muzycy pochodzący z Trójmiasta mają ogromne zasługi w historii rodzimego muzykowania (rzecz jasna – nie tylko jazzowego). Do tej pory nie dostarczono jednak dowodów, co tak znakomicie wpływa na regularnie pojawiające się na Wybrzeżu świeże koncepty muzyczne. W epoce Polski Ludowej to porty morskie były oknem na świat, a na statkach wraz z marynarzami przybywały nieosiągalne w kraju nagrania, które następnie zapładniały umysły młodych twórców. Jednak w epoce internetu – kiedy każda nowa płyta właściwie już w momencie premiery jest dostępna po kilku kliknięciach – wytłumaczenie takie traci rację bytu. Może to wysokie stężenie jodu w powietrzu, świeża morska bryza, dieta bogata w ryby albo wsłuchiwanie się w szum morza i krzyki mew mają takie działanie? Tego w niniejszym tekście nie mam zamiaru rozstrzygać.

Faktem jest, że od kilku lat można zaobserwować wzmożony twórczy ruch wśród młodego pokolenia trójmiejskich muzyków jazzowych, którzy tworzą niezwykle interesujące środowisko, skupione wokół działającej stosunkowo krótko, ale wielce obiecującej wytwórni Alpaka Records. Grono to wydaje się być mocno nastawione na zespołowe działanie – także poza sceną i studiem nagraniowym. Takie podejście przynosi chyba wymierne efekty, bo nie wierzę, że wśród osób interesujących się naszym rodzimym jazzem są takie, które nie zetknęły się jeszcze z jedną z nazw: Algorhythm, Tomasz Chyła Quintet lub Michał Bąk Quartetto lub z nazwiskami muzyków: Piotra Chęckiego, Emila Miszka, Sławka Koryzno czy Szymona Burnosa.

Pisanie o trójmiejskim środowisku młodych jazzmanów jako o rodzącej się nowej scenie wydaje mi się tym bardziej usprawiedliwione, że grono muzyków współpracujących ze sobą w rozlicznych zespołach oraz pojawiających się u boku starszych kolegów (część z wymienionych grywa na przykład z Tymonem Tymańskim) wypracowało już sobie zręby swojego własnego, charakterystycznego brzmienia. Trzeba zaznaczyć – bardzo ekspresyjnego, buzującego od emocji, ale komunikatywnego i lokującego się po tej stron jazzowego mainstreamu, na którą z zainteresowaniem zerkają też miłośnicy muzycznych eksperymentów.

Piszę o tym wszystkim z jednego powodu – doczekaliśmy się albumu, który jest nie tylko pierwszą płytą, na której froncie widnieje nazwisko trębacza Emila Miszka jako samodzielnego lidera. Don’t Hesitate! jest też pierwszym albumem nagranym przez muzyków związanych z młodą trójmiejską sceną (ze wsparciem kolegów z innych regionów) w tak rozbudowanym, ośmioosobowym składzie.

Autorem wszystkich zawartych na albumie kompozycji jest lider, a towarzyszący mu zespół The Sonic Syndicate tworzą: Piotr Chęcki (saksofon tenorowy), Kuba Więcek (saksofon altowy), Paweł Niewiadomski (puzon), Szymon Burnos (fortepian), Michał Zienkowski (gitara), Konrad Żołnierek (kontrabas i gitara basowa) oraz Sławek Koryzno (perkusja). Jak widać – mamy do czynienia z zespołem złożonym z muzyków młodych, ale już nie debiutantów.

Muzyka zawarta na albumie mieni się rozmaitymi barwami. O ile otwierający płytę utwór Solid to dość oczywisty jazzowy środek (choć zagrany z werwą i ładnym balansem pomiędzy poszczególnymi instrumentami), to już kolejny utwór – For S. – zaczyna się od agresywnego, niemal rockowego wstępu perkusji, a w trakcie jego trwania muzycy serwują nam rozmaite zmiany tempa i nastroju z powracającym co jakiś czas rwanym tematem. Z kolei następująca później kompozycja Chorale (Ballad Nr 3) ma w sobie sporo ponurych, balladowych elementów, skontrastowanych freejazzowymi partiami solowymi saksofonu, które przełamują utwór mniej więcej w połowie czasu jego trwania.

Heart of Darkness od początku roztacza mroczną aurę, która znika gdzieś w ekspresji zespołowych partii okraszonych porywającymi solówkami. Szczególnie przypadł mi do gustu utwór Hate No More z kapitalnym popisem gitarzysty Michała Zienkowskiego. Co charakterystyczne dla muzyki z tego albumu, nawet podczas partii solowych pozostali muzycy nie próżnują i choć chwilowo pozostają w tle – tam też sporo się dzieje i warto uważnie wsłuchać się także w dalsze plany.

Emilowi Miszkowi nie brakuje poczucia humoru – oko puszczone do słuchaczy w końcówce Returns, gdzie zespół imituje swingujący big-band, jest rozbrajające. Jeśli do tak barwnej i wielowymiarowej muzyki dodamy jeszcze kapitalną pracę wykonaną przy realizacji albumu i wszystkie smaczki aranżacyjne i realizatorskie – nie obawiajmy się o efekt końcowy. Koniecznie trzeba znać tę płytę, bo może okazać się, że to jeden z najlepszych polskich albumów wydanych w tym roku – i wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby pojawił się wysoko w grudniowych podsumowaniach.

autor: Rafał Zbrzeski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 05/2018

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO