Ta płyta okazała się bardzo na temat. Ukazała się na chwilę przed tym, jak do brytyjskiej rodziny panującej weszła Afroamerykanka. Akurat teraz Shabaka Hutchings spieszy nam przypomnieć, że było wiele silnych i wizjonerskich „królowych” z Czarnego Lądu, które pośrednio lub bezpośrednio walczyły z kolonializmem. Płyta na czasie, ale nie publicystycznie. Trochę Zeitgeist dla współczesnych monarchii... i jazzu zarazem.
„Aby zainteresować nowe pokolenie, nie wystarczy dąć w róg trochę inaczej niż poprzednio. Musisz przetasować talię, całkowicie odnowić kontekst. Gdy pan Hutchings rozpostarł skrzydła, stworzył szansę słuchaczom na zakochanie się w dźwięku, który ma ponadczasowe atuty jazzu – bunt, kolektywność, emocjonalną abstrakcję – ale nie jest przygnieciony własną przeszłością” – uważa Giovanni Russonello z New York Timesa. Kiedy przeczytałem te słowa, trochę straciłem zapał do pisania. Jednak… Gdybyście jakimś cudem nie znali Sons of Kemet, to Your Queen is a Reptile jest ich trzecią płytą. Zespół gra w składzie: Shabaka Hutchings (odpowiada za wszystkie kompozycje) na saksofonach i klarnecie, Tom Skinner i Seb Rochford na perkusjach oraz Theon Cross na tubie. Wcześniej, w różnych konfiguracjach, panowie spotykali się w takich projektach jak Polar Bear, Hello Skinny, Melt Yourself Down, Mulatu Astatke and the Heliocentrics oraz Sun Ra Arkestra.
Wszystkie tytuły utworów nowego wydawnictwa Sons of Kemet zaczynające się od słów „My Queen Is...” są wglądem w światopogląd Hutchingsa – są jego wersją królewskiej rodziny. Każdy numer zwraca uwagę na postać politycznie lub społecznie ważną dla czarnej historii, od Yaa Asantewaa, matki królowej Ashanti, która walczyła z brytyjskim kolonializmem na początku XX wieku, przez radykalną działaczkę Angelę Davis, po prababcię Hutchingsa, Adę Eastman. Czy to jest protest album? Moim zdaniem raczej elokwentna muzycznie deklaracja odmiennego widzenia rzeczywistości. Synowie Kemetu prezentują nowe podejście do piosenki protestowej: pozytywną, zmotywowaną i energetyczną. Gdyby chcieć w prosty sposób opisać muzyczną zawartość albumu, to można powiedzieć, że na solidnych, klasycznie jazzowych fundamentach panowie zbudowali chatę z bali na karaibskiej lub afrykańskiej plaży. Podziały gatunkowe traktują, nawiasem mówiąc, instrumentalnie. Mamy tu rastafariańskie ska, szamański afrobeat, prawie klasyczny free jazz, melodeklamację oburzenia w poetyce Gila Scotta-Herona, taneczne soca z Trynidadu, aż wreszcie odrobinę subtelności i finezji w stylu filmowych dokonań Milesa Davisa.
Takie spektrum dźwięków i osobowości może dziś okiełznać chyba tylko jeden człowiek. Nie przypadkowo to Shabaka kompilował bardzo udaną składankę współczesnego brytyjskiego jazzu. To zwarte, choć cudownie niejednorodne środowisko. Blisko ze sobą współpracują, mieszają kompetencje i etniczne wibracje. Shabaka jakimś cudem rezonuje tę paletę i układa w spójny i intrygujący przekaz rytmiczny. No i hipnotycznie miesza swym saksofonem ten dźwiękowy koktajl. Właściwie w każdym utworze na nowej płycie Sons of Kemet jest jakiś ciekawy współpracownik, który zostawia wyraźny odcisk w nastroju kompozycji: saksofoniści Pete Wareham i Nubya Garcia; Moses Boyd, Eddie Hicks i Maxwell Hallett przy perkusjach czy słynny MC Congo Natty. To nawet przyjemne dla piszącego o muzyce, jeśli z powodu nadmiaru bodźców i kontekstów nie sposób jakiejś płyty zaszufladkować precyzyjnie, że tak powiem, ujarzmić intelektualnie. „Chodzi tylko o to, by znaleźć sposób na ponowne zinterpretowanie tego, jak myślimy o muzyce” – twierdzi Hutchings (cytat za Pitchfork).
autor: Janusz Falkowski
tekst ukazał się w JazzPRESS 07/2018