Płyty Recenzja

Charles Lloyd & The Marvels – Tone Poem

Obrazek tytułowy

Blue Note Records, 2021

W żyłach tego genialnego saksofonisty amerykańskiego, jakim jest Lloyd, płynie krew przodków z całkiem odległych części świata. Wydaje się, że tacy twórcy w swych poczynaniach są szczególnie predestynowani do dokonywania najrozmaitszych fuzji stylistycznych. Może to było dziełem przypadku, że w początkach swej drogi artystycznej (wczesne lata 60.) Lloyd trafił do formacji perkusisty Chico Hamiltona, który nowatorsko spajał jazz z muzyką latynoską, rockiem, a nawet country; łączenie tych dwóch ostatnich elementów z jazzem było wcześniej nie do pomyślenia. Po opuszczeniu zespołu Hamiltona Lloyd wypowiadał się w najrozmaitszych formach, będących najczęściej mieszanką autorską, nierzadko z silnym jazzowym akcentem.

I tak w 2016 roku Lloyd zawiązał supergrupę Marvels, w której oprócz niego na saksofonie tenorowym i flecie pojawili się młodsi muzycy: gitarzysta Bill Frisell, gitarzysta suwakowy Greg Leisz, kontrabasista Reuben Rogers oraz perkusista Eric Harland. Wszechstronny Frisell od lat wybornie łączył jazz z country, w czym często sekundował mu właśnie Leisz. Aby jeszcze silniej zbliżyć te oba style, Lloyd zaprosił do nagrania poprzedniego albumu Vanished Gardens (2018) słynną wokalistkę stylu country-bluesa Lucindę Williams. Można więc uznać, że formacja Marvels na swym trzecim albumie to zespół w pełni zgrany i świadomy swego artystycznego celu.

Na repertuar płyty Tone Poem składa się dziewięć utworów, z których tylko trzy stanowią kompozycje Lloyda. Kiedyś wydawałoby się niemożliwe, aby w wykonaniu słynnych tematów Ornette’a Colemana, o niegładkiej przecież melodyce, Peace i Ramblin’ wzięło udział dwóch gitarzystów splatających w magicznej harmonii swe całkiem łagodne brzmienia (w tym słodkiej gitary suwakowej). Ton saksofonu lidera był tu adekwatny do gitarowej narracji i niezależnie od tempa zabrzmiało to fantastycznie. Podniosłą balladę Leonarda Cohena Anthem zespół zinterpretował w majestatycznym natchnieniu. Tę atmosferę ożywiła pełna temperamentu kompozycja lidera Dismal Swamp, prowadzona przez rześki flet, co przypomniało czasy świetności legendarnego kwartetu Lloyda z końca lat 60.

Utwór tytułowy otworzyła abstrakcyjna introdukcja saksofonu i perkusji, po czym liryczny temat zyskał żwawe rozwinięcie w partiach improwizowanych. Ciekawe, co powiedziałby Thelonious Monk, kompozytor Monk’s Mood, na słodkie, ale nie ckliwe (!), potraktowanie tego pełnego melancholii standardu, w którym fascynuje swoiste „przekomarzanie” się gitar i saksofonu. Najsilniej do stylu country nawiązał utwór Ay Amor z silną ekspozycją gitarową. Przypomniała też dawne czasy skoczna kompozycja Lady Gabor gitarzysty Gábora Szabó, dawnego kompana Lloyda. Podążając za skocznym fletem, zespół wykreował tu iście transową atmosferę. Album zamknął utwór Prayer (firmowany przez lidera) o pełnej rozmarzenia linii melodycznej, w którym nastrojowy popis na kontrabasie arco dał Rogers.

Autor Cezary Gumiński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO