„Mam nadzieję, że uda nam się wykreować nową publiczność i wejdziemy z nią w interakcję”. Słów tych nie wypowiedział doświadczony organizator, ale młody artysta, który oprócz talentu ma niewyczerpane pokłady ambicji i optymizmu. Kamil Piotrowicz, bo o nim mowa, razem z Szymonem Gąsiorkiem zorganizował autorski festiwal doskonale wpasowujący się w ideę prowadzonego przez siebie wydawnictwa Howard Records. Pozagatunkowość – oto klucz do zrozumienia obu przedsięwzięć, co pianista postulował już na łamach JazzPRESSu (1/2018), mówiąc: „Nie chcę funkcjonować w określonym gatunku, bo zbyt wiele mnie w muzyce ciekawi”.
Zaproszeni do udziału w imprezie artyści w ciągu czterech dni (16-19 listopada) przemieszczali się między Warszawą a Kopenhagą, biorąc udział w szesnastu koncertach. Jak tłumaczył inicjator w promocyjnym filmie: „Robimy wiele ciekawych rzeczy, ale jesteśmy niewidoczni. Chcieliśmy stworzyć platformę dla niezależnych artystów, by dotrzeć do szerszej publiczności”. Również on skorzystał z szansy prezentacji własnych produkcji – w Danii zagrał materiał z debiutanckiego albumu Plastic Poetry, do Polski zaś przyjechał promować najnowszy album formacji Lawaai.
Wojtczak/Piotrowicz Plastic Poetry
Howard Records, 2019
Kamil Piotrowicz nazywając swoje płyty, kontestował już wartość muzyki (Popular Music) oraz reklamy (Product Placement), teraz krytycznie odniósł się do istoty poezji. Wygląda na to, że określając ją jako plastikową, zarzuca jej sztuczność i błahość. Myślę jednak, że w odniesieniu do tak nietuzinkowego artysty taka interpretacja byłaby się zbyt prosta.
Wskazówką może być umieszczony wewnątrz okładki wiersz, zdający się poruszać kwestię relacji międzyludzkich. Choć można długo rozprawiać nad znaczeniem poszczególnych metafor, to okazuje się, że wygenerował je komputerowy algorytm. Czyżby to więc kolejna płyta, w której autor odnosi się do tego, jak wpływają na nas nowe media? Nie tak dawno w wywiadzie udzielonym Przekrojowi Piotrowicz stwierdził, że „Człowiek, dostając nowy model komunikacji, może automatycznie generować nowe komunikaty”, a co za tym idzie, „mając możliwość korzystania z nowych form, otrzymuje nową treść”. To ciekawa diagnoza, obrazująca, jak wyjątkowa jest sytuacja dzisiejszych twórców.
Można się zastanawiać, czy powyższe rozważania miały wpływ na kształt opisywanego albumu. W pierwszej chwili trudno dostrzec jakiekolwiek korelacje. Na pewno nie zdradza ich warstwa wizualna (swoją drogą niezwykle piękna) ani nazewnictwo utworów, sprowadzające się do niechronologicznej numeracji. Warto jednak zaznaczyć, że płyta jest dziełem dwóch muzyków – Piotrowicza (fortepian) oraz Irka Wojtczaka (saksofon sopranowy i tenorowy), stanowi więc zapis kameralnego dialogu. Spotkanie tak niezwykłych osobowości i konfrontacja ich wizji świata z pewnością budowały pewne napięcie. Są to muzycy odmiennych pokoleń i środowisk, więc ich rozmowa musiała być wymianą różnych poglądów.
Jakkolwiek burzliwe były to dyskusje, nagraną muzykę – rejestrację improwizowanej sesji – cechuje spokój i nostalgia. Trudno nie użyć w stosunku do niej określenia „poetycka”, co kontrastuje z pejoratywnym zestawieniem tego słowa w tytule płyty. Wykonawcy imponują porozumieniem, dając przykład udanej międzypokoleniowej interakcji.
Lawaai Densities, Forces, Intensities
Howard Records, 2019
Kiedy rok temu dotarła do mnie debiutancka płyta (a w zasadzie kaseta) formacji Lawaai, miałem wrażenie, że to projekt jednorazowy. Całkowicie zaimprowizowana sesja trójki kolegów z kopenhaskich studiów zdawała się utrwalać po prostu konkretną chwilę. Muzycy korzystając z minimalistycznych środków, wypełniali przestrzeń niepowtarzalnym napięciem, które po krótkiej trasie koncertowej mogło się wyczerpać.
Szybko okazało się, że trio – Kamil Piotrowicz (fortepian), Jeppe Høi Justesen (perkusja) oraz Stan Callewaert (kontrabas) – nie tylko podąży dalej wyznaczoną ścieżką, ale też stanie się jedną z podstawowych formacji wytwórni Howard Records. Świadczy o tym choćby wyjątkowość ich drugiego albumu. Niezwykły jest format tej produkcji, bowiem Densities, Forces, Intensities to pierwsza pozycja w katalogu oficyny wydana na płycie winylowej. Sam krążek ma jedyny w swoim rodzaju wygląd – transparentną strukturę pokrytą intrygującą grafiką. Zachwyca też projekt okładki, zapowiadający mroczny charakter zarejestrowanej muzyki. Biorąc do ręki tak niezwykły obiekt, oczekujemy wiele od jego zawartości.
W tym miejscu warto nakreślić styl opisywanej grupy. Kamil Piotrowicz we wspomnianym wywiadzie zarzekał się, że idąc na koncert, stara się czuć, a nie osądzać, przez co nie ma dla niego pojęcia twórczości trudnej w odbiorze. Takiej postawy można życzyć każdemu, chociaż nie każdy jest na nią gotowy. Tymczasem dla odbioru muzyki proponowanej przez Lawaai odczuwanie ma znaczenie fundamentalne. Najlepszym określeniem tej muzyki są zawarte w tytule drugiego albumu hasła – gęstość, siła i intensywność, każdorazowo wypełniające strumień improwizacji. Wykonawcy funkcjonują tu jak jeden organizm zamknięty w hermetycznej przestrzeni, bez reszty pochłonięty kreowanymi dźwiękami. Od słuchacza zależy, czy podda się tej pulsacji, muzycy bowiem zawsze bezkompromisowo realizują swój przekaz.
Tego intrygującego materiału warto wysłuchać na żywo – technika gry, zwłaszcza Callewaerta, zaskoczy nawet wytrawnych znawców gatunku. Do tego można mieć pewność, że muzyka tworzona będzie na bieżąco i już nigdy się nie powtórzy. Podczas warszawskiego występu zarysowały się melancholijne linie melodyczne, co po przesłuchaniu albumu może wydawać się nieprawdopodobne.
„Wolę zbudować coś własnego, tym bardziej że narzędzia, by to zrobić, są ogólnodostępne” – to kolejna deklaracja Kamila Piotrowicza demonstrująca jego nieszablonową postawę. Zbierając wszystkie wypowiedzi, można by go określić oderwanym od realiów idealistą, czego sam się nie wypiera nazywając tak autorski festiwal (Idealistic Festival). Trudno jednak nie dostrzec, że wszystkie jego przedsięwzięcia odniosły sukces.
Autor: Jakub Krukowski