Płyty Recenzja

Leszek Żądło – Komeda. Wygnanie z raju

Obrazek tytułowy

For Tune, 2019 Prawie rok temu Leszek Żądło wydał niezwykle osobistą, intymną płytę „Miss B”., którą miałem przyjemność recenzować na łamach JazzPRESSu (12/2018), a całkiem niedawno na świat przyszła kolejna, jazzowa interpretacja Komedowskiego musicalu „Wygnanie z raju”. Prace nad nim trwały od wczesnych lat sześćdziesiątych. Libretto było dziełem Krzysztofa Borunia i Andrzeja Tylczyńskiego, piosenki skomponował Jerzy Abratowski, a za część baletową odpowiadał właśnie Krzysztof Komeda. Ten ostatni nie doczekał owocu swojej pracy, albowiem prapremiera musicalu miała miejsce trzy miesiące po jego śmierci, 13 lipca 1969 roku, w Teatrze Muzycznym w Gdyni.

W sezonie artystycznym 1968/1969 „Wygnanie z raju” wystawiono 10 razy, a zobaczyło go łącznie ponad 3 tys. widzów. I to by było na tyle: musical spadł z afisza, pamięć o nim zdawała się mijać bezpowrotnie, tym bardziej, że nikt nie zarejestrował w żadnej formie tego, co przed laty wydarzyło się na deskach gdyńskiego teatru. Jeśli później jakieś informacje o „Wygnaniu” się pojawiały, to wyłącznie z kronikarskiego obowiązku, przy okazji encyklopedycznych zestawień dorobku Komedy. I dopiero teraz, 50 lat od tamtych wydarzeń, zapomniane dzieło przypomina nam w należytej, bo muzycznej, formie Leszek Żądło, sięgając tym samym – podobnie jak Ptaszyn Wróblewski i EABS – po mało znany dorobek Trzcińskiego.

Pomogło tu szczęście, okazało się, że pełny zapis nutowy musicalu odnalazł syn Andrzeja Tylczyńskiego, porządkując ojcowskie archiwum. Trzeba pamiętać, że „Wygnanie z raju” pierwotnie napisane zostało na orkiestrę, a więc Leszek Żądło musiał przetransformować muzykę na dużo mniejszy skład, jakim jest kwartet jazzowy. Pomógł mu w tym Matthias Preissinger, a efekty zostały zaprezentowane w 2016 roku podczas Singer Jazz Festival, saksofoniście towarzyszyli wówczas Leszek Kułakowski na fortepianie, Piotr Kułakowski na kontrabasie i zasiadający za perkusją Jacek Pelc. Wydana przez For Tune płyta jest zapisem tamtego koncertu.

Oczywiście nie da się porównać pierwowzoru z jego współczesną emanacją (co byłoby niewątpliwie ekscytujące), można jednak z całą pewnością stwierdzić, że Żądło swoją interpretację osadził w jazzie awangardowym lat sześćdziesiątych – urozmaicanym dźwiękami bossa novy, tanga, walca i polskiego folkloru. Materiał składa się z 11 części o zróżnicowanej strukturze. Otwarcie jest liryczne i można je uznać za płynną kontynuację albumu „Miss B”. Gdy pojawia się saksofon, jego barwa od razu zdradza, że dmucha w niego maestro Żądło.

Na szczególną uwagę zasługują szalone solówki saksofonowe („Część 4”) oraz praca perkusji wiernie oddająca epokę maszyn, czyli futurystyczną ideę, jaka kilkadziesiąt lat temu przyświecała twórcom „Wygnania z raju”. Perełką jest „Część 7” – otwiera ją motyw postchopinowski, a za to, co wyczynia na fortepianie Leszek Kułakowski, ręce same składają się do oklasków. Wydaje się, że właśnie podczas „Części 7” kwartet osiągnął pełne obroty i wchodząc na wyżyny, stał się jednym ciałem, jednym duchem.

Płyta aż kipi od ciekawych melodii i chwytliwych tematów, czasem wydaje się, że gdzieś już je słyszeliśmy, brzmią bowiem dziwnie znajomo. Cóż, z musicalu przekwalifikowanego na jazz wyszła rzecz arcyciekawa, a Komeda – jeśli się temu przygląda gdzieś tam z góry – na pewno jest w pełni ukontentowany.

Na koniec, niejako na deser, otrzymujemy „Kołysankę Rosemary”. Z jednej strony mogłoby jej nie być i album wcale by na tym nie stracił, z drugiej jednak Komedowski „nieśmiertelnik” został zagrany z dużą swobodą i słucha się go naprawdę przyjemnie.

autor: Michał K. Dybaczewski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO