Reż. Dorothy Darr, prod. Pierre Boulez Saal, 2021
W listopadzie roku 2019 Charles Lloyd po raz pierwszy koncertował w berlińskiej Pierre Boulez Saal. Zaplanowane na koniec 2020 roku kolejne występy z przyczyn covidowych do skutku nie doszły. Organizatorzy przygotowali jednak inną atrakcję z jego udziałem. Przez miesiąc na stronie internetowej Pierre Boulez Saal dostępny był film dokumentujący domową izolację artysty. Autorką nagrań jest Dorothy Darr – żona Lloyda, która zrealizowała film korzystając z kamery w telefonie i funkcji nagrywania w aparacie fotograficznym oraz rejestrując dźwięk na przenośnym dyktafonie.
Cóż znaleźć było można w tym godzinnym dokumencie? Lloyd dzielił się swoimi refleksjami dotyczącymi przymusowej samotności, społecznej niesprawiedliwość, swoich przodków i korzeni rodzinnych. Samo w sobie nie brzmi to może zbyt oryginalnie i emocjonująco, ale te – przyznać należy, że szczęśliwie niezbyt rozwlekłe – dywagacje były jedynie przystawką do muzycznych prezentacji.
Bowiem dużo było w tej godzinie muzyki. Znalazło się miejsce na koncertowe wspomnienie z Berlina, ale przede wszystkim dostaliśmy solidną porcję solowych prezentacji Lloyda grającego na alcie, tenorze, flecie, tárogató i przygrywającego sobie na fortepianie. Jako pierwsza pojawiła się w filmie premierowa Sky Valley Doll – stanowiąc bez wątpienia zaskakującą i ekscytującą niespodziankę dla każdego z widzów.
Muzyka wsparta była niekiedy poetycko plastycznymi projekcjami wideo Dorothy Darr, podobnymi w klimacie do tych, które publiczność miała okazję zobaczyć przy okazji wrocławskiego koncertu Lloyda Red Waters, Black Sky. I muszę przyznać, że w filmowym kolażu te wszystkie elementy korespondowały ze sobą bardzo dobrze. Wszystko toczyło się w niespiesznym, medytacyjnym tempie i w takiej atmosferze. Warto wrócić jeszcze do wypowiedzi Lloyda, bowiem powiedział on rzecz niezwykle znaczącą: „to jedna pieśń, którą staram się śpiewać przez całe swoje życie”. Sądzę, że te słowa zacytowane będą we wszystkich recenzjach i opisach filmu, trudno bowiem pominąć tak ważną deklarację.
Obawiałem się nieco przed obejrzeniem filmu jakiejś egzaltacji, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Spotkanie z Lloydem obyło się bez dłużyzn. Mogło zadowolić muzycznie i wizualnie. Dało przyczynek do refleksji. Warto było wykroić na nie te kilkadziesiąt minut z życiorysu. Szczególnie, że film zniknął już ze strony internetowej, a czy kiedyś jeszcze powróci, na razie nie wiadomo. Kto nie widział, niech żałuje.
Autor : Krzysztof Komorek