Recenzja

Lucian Ban, Mat Maneri – Transylvanian Concert

Obrazek tytułowy

Recenzja - opublikowana w JazzPRESS - listopad 2013 Autor: Mateusz Magierowski

Jazz w Rumunii? Pierwsze skojarzenie? Jeśli do głowy nie przychodzi żadna konkretna postać, warto zapamiętać przynajmniej jedno nazwisko: Lucian Ban. Pianista, który jest już chyba w większym stopniu częścią nowojorskiej, aniżeli rumuńskiej, sceny jazzowej. Współpracując m.in. z legendarnym Barrym Altschulem poczynał sobie na tyle śmiało, że jego koncert zechciał wydać sam Manfred Eicher. Koncert ten traktować można jako swoisty powrót do korzeni Bana, muzyczne wydarzenie zostało bowiem zarejestrowane w Pałacu Kultury w leżącym w Transylwanii Targu Mures. W tej samej Transylwanii, w której położona jest wioska Teaca, skąd wyruszył najpierw do Klużu, a następnie do samego Nowego Jorku, młody Lucian.

Chciałoby się zatem potraktować transylwański koncert w kategoriach sentymentalnego powrotu do korzeni. Zostawmy nieco na marginesie sposób, w jaki odbierał to wydarzenie sam główny zainteresowany. Muzyka, jaka wówczas wybrzmiała w kameralnych pałacowych wnętrzach, z pewnością nie ma w sobie nic z taniego sentymentalizmu i ckliwości, ale wiele w niej z właściwej chwilom powrotu intymnej rozmowy, w której czasem bardziej niż ilość wypowiedzianych słów liczy się ich waga.

Partnerem Bana w tym niezwykłym muzycznym dialogu jest, mający już za sobą solowy debiut pod egidą ECM, skrzypek Mat Maneri (tym razem grający na altówce). Dane mu już było grywać w duetach z takimi zawodnikami jak sam Cecil Taylor – wie zatem zapewne aż za dobrze, jak niebezpieczne dla improwizatora pokusy nieść może ze sobą duetowa formuła. Żadnej z nich ani Ban, ani Maneri nie ulegają. Obaj grają jazz, w którym nie ma miejsca na bycie więźniem własnego ego, detalu czy utartych konwencji.

Jest przede wszystkim dbałość o to, by każdy dźwięk wybrzmiał tak, jak wybrzmieć powinien – czy jest to wiodący temat, czy też ognista improwizacja rozpalana iskrami sypiącymi się niemal spod strun altówki Maneriego. Tych ostatnich nie znajdziemy jednak na Transylvanian Concert znów aż tak wiele, co jednak wcale nie oznacza, że mamy do czynienia z klasycznym ECM-owskim „brzmieniem powyżej ciszy”. Prócz rozedrganych, stopniowo gęstniejących interakcji („Monastery”), odnajdziemy tu m.in. hymnowe harmonie, nieco potoczystego bluesa oraz zaaranżowany na altówkę solo afroamerykański song „Nobody Knows the Troubles I’ve Seen”. Znajdziemy również, a może przede wszystkim, muzykę rozwijaną niespiesznie, ale nigdy monotonnie, przywodzącą na myśl raczej pełną zapierających dech w piersiach widoków podróży, drogami wijącymi się pomiędzy potężnymi karpackimi masywami, aniżeli leniwe popołudnie spędzone w transylwańskiej wiosce. Podróż, podczas której mądrzy i doświad- czeni przewodnicy wiedzą, jak wiele z piękna tych widoków można utracić, jeśli mija się je w zbyt szybkim tempie lub odwraca od nich uwagę zbędną gadaniną. I co najważniejsze, z tej wiedzy korzystają.

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - listopad 2013, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO