Przenikliwy klimat norweskiej wyspy Sula i żar tropikalnej Jamajki. To jak zestawienie ognia z wodą, a jednak potrafi zaskoczyć perfekcyjnym brzmieniem. Pierwszy świat reprezentuje Nils Petter Molvær, niestrudzenie eksperymentujący z dźwiękiem trębacz, który z każdą płytą podnosi poprzeczkę oczekiwań odbiorców. Ze znacznie cieplejszych rejonów pochodzą zaś basista (oraz wokalista) Robbie Shakespeare i perkusista Sly Dunbar.
Urodzeni w Kingston muzycy poznali się w 1972 roku i od tego czasu brali udział w niezliczonej ilości sesji nagraniowych. Choć są uznawani za najważniejszą sekcję rytmiczną reggae, to współpracowali z przeróżnymi artystami – od Joe Cockera po Grace Jones. Sly Dunbar zapytany o ilość utworów, jakie zarejestrował, stwierdził: „Ludzie mówią, że było ich 200 tysięcy, ale ja myślę, że ich liczba dochodzi do miliona”. Chyba nie sposób rzetelnie zweryfikować tych wyliczeń, więc odnotujmy, jak najbardziej oficjalnie, jedenaście nominacji duetu do nagrody Grammy oraz jedną statuetkę za album Friends.
To, co powstało z fuzji talentów tych nietuzinkowych wykonawców, trudno zamknąć w ramach jednego gatunku. Swojej muzyce artyści nadali więc oryginalną nazwę – Nordub. Trzeba przyznać, że zbitka wyrazu Nord, oddającego północną estetykę Molværa, z Dub, czyli gatunkiem bliskim jamajskiej parze, wypada bardzo przekonująco. Swoją drogą wątpię, by w przeszłości ktokolwiek odważył się na równie egzotyczny mariaż.
Ale to nie koniec sensacyjnie zestawionych wielkich nazwisk na płycie. Po dziesięciu latach do Molværa dołączył znakomity norweski gitarzysta Eivind Aarset. Od początku tej współpracy – przełomowej dla trębacza płyty Khmer – obaj muzycy prezentują fenomenalne wzajemne zrozumienie, co potwierdza również najnowsza produkcja. Poza Aarsetem w składzie znalazł się jeszcze fiński producent Sasu Ripatti, podpisujący się jako Vladislav Delay. Muzyk odpowiadał za wszelkie przetworzenia elektroniczne, które decydują o brzmieniu w równym stopniu, co instrumentalne popisy kolegów.
Choć Molvær funkcjonuje tu w roli lidera, trudno zarzucić mu wychodzenie przed szereg – wszystkich muzyków potraktowano jako solistów, nie zaś sesyjnych członków zespołu. Zgodnie z informacją na froncie okładki płyta to spotkanie duetu Sly & Robbie z trębaczem oraz gośćmi – Aarsetem i Delayem. Szkoda, że nie wyróżniono w tym miejscu jeszcze Jana Banga. Ten norweski artysta, którego talent do subtelnego samplingu objawił się na Atmosphères Tigrana Hamasyana, nie tylko odpowiadał za skomplikowaną produkcję Nordub, ale był też współautorem części kompozycji.
„Od kiedy usłyszałem muzykę Nilsa, w późnych latach dziewięćdziesiątych, jestem zafascynowany jego klimatyczną fuzją stylów i nieporównywalną z nikim grą na trąbce” – stwierdził Robbie Shakespeare. Najnowszy album Norwega, jest kolejnym w jego karierze dowodem, jak daleko potrafi przesunąć gatunkowe granice, jeśli w ogóle jest sens takie wyznaczać. O ile jednak ten artysta już dawno przyzwyczaił nas do stylistycznych poszukiwań, o tyle prawdziwym odkryciem jest doskonałe wyczucie klimatu przez legendy reggae. Choć obaj muzycy mają już swoje lata (są po sześćdziesiątce) i w swojej dziedzinie uchodzą za niekwestionowane autorytety, to wciąż odnajdują ambicję, by szukać okazji do osobistego rozwoju.
„Ile czasu trzeba, żebym został twoim mężczyzną?” – pyta Shakespeare w utworze How Long. Nie wiem, co na to pytanie odpowiedziała wybranka wokalisty, gdyby jednak chodziło o muzyczne porozumienie członków zespołu nagrywającego Nordub, odpowiedź brzmiałaby – moment. Naprawdę nie spodziewałem się, że po tak doskonałym albumie, jak Buoyancy, Molvær wykreuje kolejną przestrzeń, która ponownie, bez reszty, pochłonie słuchacza.
autor: Jakub Krukowski
Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 11/2018