Recenzja

Stefano Bollani – Joy In Spite Of Everything

Obrazek tytułowy

Recenzja opublikowana w JazzPRESS - październik 2014
Autor:
Wojciech Sobczak-Wojeński

Przyznam się, że z pianistyką Stefano Bollaniego zetknąłem się dość późno, bo dopiero w 2011 roku, kiedy to w Teatrze Starym w Warszawie wygrywał znakomite, pełne werwy, precyzji, kontrolowanego chaosu i humoru frazy w duecie z Enrico Ravą. Dziś z dużą przyjemnością przychodzi mi poświęcać wieczór (już jesienny, niestety!) na słuchanie najświeższej muzyki włoskiego pianisty, która ciekawie się zapowiada zanim jeszcze wybrzmi z głośników.

Zachęcający jest już nie tylko wiele mówiący skrót ECM, którym sygnowana jest płyta, ale również tytuł samego krążka i jego warstwa wizualna. Okładka przedstawia dwójkę przytulonych ludzi, wpatrujących się w ponurą, zadymioną przestrzeń, rozświetlaną wybu- chami. Stwierdzenie „radość mimo wszystko” – bo w ten sposób można przetłumaczyć tytuł płyty – pozwala sądzić, że mamy do czynienia z muzyczną odtrutką na wszystkie ponure sytuacje, które ostatnimi czasy nawiedzają naszą planetę.

Płytę otwiera łagodne calypso Easy Healing, które wzbudza podobnie pozytywne emocje co sławetna kompozycja Chicka Corei Sometime Ago. Saksofon Marka Turnera jest tu mocno osadzony w tradycji Stana Getza, a gitara Billa Frisella (cóż za doborowe towarzystwo!) jest ze wszech miar wyważona, wysublimowana i kojąca. Bebopowa kompozycja No Pope No Party to utwór będący wehikułem dla wszystkich muzyków do zaprezentowania swoich improwizatorskich zdolności. Wszystko jednak odbywa się bez niepotrzebnej kokieterii i przesady. W następnej kompozycji Alobar e Kudra zapoznajemy się z bardzo melodyjnym, typowo europejskim tematem, który w przedziwny i zarazem przyjemny sposób kojarzy się mi się z Jazz på svenska Jana Johanssena. Partie solowe Bollaniego pozostają jednak zagrane językiem nowoczesnego, europejskiego jazzu – progresywnie, klasycyzująco, melodyjnie. I ten utwór, wykonany bez udziału Frisella i Turnera (niczego im jednak nie zarzucając) uważam za najlepszy z całego wydawnictwa.

Uśpiona leniwym, onirycznym graniem przez kilkanaście kolejnych minut uwaga budzi się dopiero w kompozycji Teddy, w której lider wdzięcznie toczy muzyczny dialog z gitarzystą, tym razem nie włącza- jąc do zabawy sekcji rytmicznej. Na pozytywnie brzmiącą, dobrze zsynchronizowaną muzykę składa się wiele harmonicznych zagwozdek i patentów, które zainspirują zarówno jazzmanów aspirujących od klawiszy, jak i tych od sześciu strun. Dynamiczny, wpadający w ucho temat tytułowego utworu, pędząca sekcja rytmiczna (Jesper Bodilsen i Morten Lund) i galop lidera po fortepianowych klawiszach rozbudzają słuchacza na koniec tej jakże nietypowej muzycznej propozycji. Nietypowej, gdyż stanowi nadzwyczaj spójne połączenie wielu różnych estetyk. Mamy tu europejskie, skandynawskie klimaty, amerykańską gitarę, hard-bop, calypso oraz fantazyjne wariacje włoskiego lidera – wszystko to pobłogosławione przez Manfreda Eichera. To po- winno wystarczyć, aby w październiku kupić tę płytę.

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - październik 2014, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO